poniedziałek, 13 kwietnia 2015

11. Alastor Moody. Wizyta w domu Blacków. Szpital.

Hej! 
Napisałam, że dodam część, po czym tego nie zrobiłam.
Przepraszam.
Na weekend utonęłam w papierkowej robocie i myślałam, że przez tę biurokrację nabawię się kociokwiku. 
Na szczęście udało mi się coś naskrobać, odstresowując się tym przy okazji.
Pozdrawiam! 

~*~
     Dolina Godryka powoli budziła się, na ośnieżone dachy spływały leniwe, pojedyncze promienie słońca. W oddali było słychać trzeszczenie gałęzi i pohukiwanie sów. Nad tym miejscem roztaczała się cudowna aura. Nikt nie pomyślałby, że zeszłego wieczora w domu państwa Potterów rozegrało się tak wiele dramatycznych scen. Wigilia kilku czarodziei nabrała innego znaczenia, niż dotychczas. Parę rodzin dotknęła głęboka melancholia i smutek. Przed posiadłością Dorei znajdowały się krwawe odciski butów prowadzące do wielkiego dębu. Tam ślad się urywa. Nie było jednak żadną tajemnicą, kto zaatakował to małżeństwo. Nikt nie miał wątpliwości. W kuchni stali aurorzy zbierający ślady włamania i krwawej jatki. Niejaki Moody, tęgi jegomość z długimi, blond włosami rozglądał się po podłodze. Był osobą bardzo ambitną. Ostatniej nocy jemu też złożono wizytę. We wrześniu porwano jego narzeczoną, z którą miał się pobrać. Wczoraj poinformowano go, że zabrano mu wszystko, co było dla niego najważniejsze. Złamano życie młodej dziewczyny, by zaspokoić swoje chore żądze i ukarać Alastora w związku z jego przynależnością do Zakonu Feniksa i wielką niechęcią do odejścia z tej organizacji. Wcześniej były pogróżki, Moody szukał sprawców, szukał winnego, szukał poszlak, opętała go ta myśl. Nie mógł jednak nic zrobić, nie dotarł do żadnych konkretnych śladów swojej kobiety. Wewnątrz siebie miał jednak nadzieję, że żyje. Wszystko jednak zostało rozwiane, jego serce zmieniło się w zimny kamień. Ukrywał obsesję, chęć zemsty, która zawładnęła nim tak, że nie liczyło się dla niego nic innego niż to, by zgładzić jak najwięcej Śmierciożerców, a może nawet i samego Czarnego Pana, jeśli nadarzy się ku temu okazja. Ostatniej nocy poprzysiągł sobie, że będzie robił, co w jego mocy, by jak najmniej osób cierpiało tak, jak cierpiał on.
- Alastor, idziemy. - z zamyślenia wyrwał go głos wysokiego czarodzieja, Seana Patil. - Musimy porozmawiać z Charlusem. On obudził się jako pierwszy. Nie wiemy, co pamięta i czy w ogóle cokolwiek. Widziałeś, w jakim byli stanie. Ktoś musi porozmawiać z ich synem i poinformować go o zaistniałej sytuacji. Jest już pełnoletni, ale mimo to, zapewnij mu należytą ochronę.
- Zrobię, co w mojej mocy, ale sądzę, że z chłopakiem powinien pogadać ktoś inny. Ja jestem zbyt bezpośredni. - na twarzy Moody'ego pojawił się niezidentyfikowany grymas. Bał się takiej odpowiedzialności, sam jest złamany, przecież nie umie powiedzieć 17-latkowi, że jego rodzice byli torturowani przez kilka godzin, w efekcie czego leżą w agonii u Munga. Pan Patil uśmiechnął się smutno.
- Fakt, nie pomyślałem... Porozmawiam o tym z Sarą Longbottom. Ona to załatwi. A teraz chodź, a niech reszta tu posprząta.
     Wyszli na ganek. Spojrzeli na krwawe ślady pozostawione na śniegu. Obaj skrzywili się. Co mają w głowie ludzie, którzy potrafią zrobić tak straszne rzeczy drugiemu człowiekowi? Czym się kierują? Czyżby chęć zawładnięcia światem potrafiła doprowadzić do tak okropnych czynów? Jeśli tak - czarodzieje nie byli przyzwyczajeni, nie znali skali takiego okrucieństwa. Przynajmniej wiedzieli, z kim mieli do czynienia. Z pewnością nie są to żarty. Moody i Patil spojrzeli się  na siebie, kiwnęli porozumiewawczo głowami. Teleportowali się w tym samym czasie do szpitala u Munga.
~*~
     Motocykl z piskiem wylądował na podjeździe domu przy Bordeaux Alley 23. Miły dla ucha warkot silnika ucichł wraz z przekręceniem kluczyka. Emily ściągnęła kask i potrząsnęła długimi, ognistymi włosami, uderzając nimi w twarz chłopaka siedzącego za nią. Ten uśmiechnął się, czując jej słodki zapach.
- Niezła jazda! - krzyknął. - Musisz mnie tego koniecznie nauczyć!
- Dobra, ale teraz są ważniejsze sprawy. Przyjaciele. - Syriuszowi zrobiło się głupio, że nawet w tak poważnych sprawach zabawa brała górę i zaburzała racjonalne myślenie. Choć rzadziej, zdarzało się to nadal. Chciał się tego wyzbyć, zwłaszcza, że nadchodziły czasy, które wymagały takiej postawy.
     Emily bez pukania otworzyła drzwi domu i od razu musiała uchylić się, by nie oberwać zaklęciem. Upadła z hukiem na podłogę i zasłoniła głowę rękoma.
- Co Wy robicie, do cholery! To ja! Addams! - krzyknęła z wściekłością i gdy światło zapaliło się, wstała i otrzepała ubranie. - Mózg Wam odjęło?!
- Przepraszam, myśleliśmy, że to Śmierciożercy wrócili. - powiedziała Lilyanne, przytulając przyjaciółkę. Emily pierwszy raz poczuła obrzydzenie i pomyślała w głębi "szlama". Po chwili zrobiło jej się strasznie głupio, ale nie umiała powstrzymać odrazy, gdy czuła na sobie dotyk Evans. Zawsze uważała się za człowieka lepszej kategorii przez czystość swojej krwi, jednak nikomu tego nie przyznawała. Ponadto uczucie to często bladło przy empatii, która wypełniała ją od stóp do głów. Nie umiała przejść obojętnie obok czyjejś krzywdy, zostało jej to do dziś, bo znów uczucie wzięło górę. Spojrzała na twarze ludzi znajdujące się w pomieszczeniu. Jej chłodne spojrzenie spoczęło na rodzicach Lil i jej siostrze, którzy siedzieli wciśnięci w kanapę.
- Co tu się stało? - spytał Black, stając za Emily. James przeniósł na niego wzrok i poderwał się z podłogi. Remus kiwnął mu głową na powitanie i głaskał po głowie zapłakaną Mary.
- Łapa, jak dobrze, że jesteś! - Potter uściskał przyjaciela. - Wpadła tu Twoja kuzyneczka z Twoim bratem!
- Regulus jest... jest... - MacDonald zapłakała rzewnymi łzami i ucichła. Nie mogło do niej dotrzeć to, że ktoś niemal w ich wieku robi tak straszne rzeczy. Czuła się upokorzona. Pierwszy  raz stanęła oko w oko z kimś tak okrutnym i bezwzględnym. Wciąż ogarniała ją panika. Emily podniosła wzrok i spojrzała na Rogacza.
- Może Ty za nią dokończysz? W co znowu wplątał się ten gamoń?
- On jest Śmierciożercą. - Syriusz poczuł, jakby ktoś wbił sztylet w jego serce. Nie spodziewał się, że jego młodszy brat okaże się na tyle głupi, by wstąpić w ich szeregi. Może był arogancki i oschły w stosunku do niego, ale nie chciał, żeby tak skończył. Nie wyobrażał go sobie w takiej roli. Wypełniało go poczucie winy.
- Potter, pewien jesteś? To poważne oskarżenie! - spytała Emily, która wewnętrznie była w ogromnym szoku, choć nie okazywała tego na zewnątrz. Wiedziała o planach Regulusa, ale nie wierzyła w jego słowa, myślała, że są to zwykłe przechwałki krnąbrnego nastolatka.
- Pokazał nam Mroczny Znak na przedramieniu! Atramentem sobie tego chyba nie narysował, co nie?
- Rogacz, uspokój się. - powiedział Remus. - Nerwy w niczym tu nie pomogą.
- Ten gnój nas straszył i znieważył moją najdroższą Lilyanne!
- Co on Ci zrobił? - Addams wytrzeszczyła oczy i szturchnęła łokciem rudowłosą.
- Nie chcę o tym mówić. - Lily spuściła głowę, a na podłogę spadły dwie, wielkie łzy.
- Opluł ją, zwyzywał, przyciskał nogą do podłogi... - Mary w końcu odezwała się i otarła policzki od płaczu. Emily nie wierzyła, że mówią o tej samej osobie. Chociaż jego zachowanie względem niej mogło wskazywać na to, że jednak nie jest taki, jaki był wcześniej - ciepły i opiekuńczy.
- I tego właśnie mu nie daruję... - wysyczał pod nosem James, a w jego oczach pojawiły się niebezpieczne ogniki.
- Chcesz poznać moich rodziców? - Syriusz zapytał poważnie Addams. - Chciałbym złożyć im teraz wizytę.
- Łapa, przemyśl to. Nie działaj w nerwach! Wiem, że się powtarzam, ale sądzę, że powinniśmy przemyśleć to na zimno. Bez pośpiechu. - Remus ostrzegł przyjaciela i jednym łykiem dokończył szklankę mugolskiego whiskey. Skrzywił się okropnie.
- To jest teraz moja sprawa i załatwię ją po swojemu. To jak, Emily, jedziemy?
- Jasne, nie ma sprawy.
~*~
     Bellatrix Black siedziała na wielkiej sofie w salonie domu przy Grimmauld Place 12 i przeglądała pergamin z nazwiskami mugolaków, który dał jej Rudolf. Większość nazwisk kojarzyła ze szkoły, uśmiechała się pod nosem, gdy wyobrażała sobie tortury, które mogłaby zastosować. Była dumna z osiągnięć dnia poprzedniego. Jej ciotka zwijała się z bólu, gdy Regulus bombardował ją Cruciatusem i szeregiem zaklęć czarnomagicznych. Była pod wrażeniem młodszego kuzyna i jego wiedzy w tym zakresie. Nie spodziewała się, że będzie na tyle twardy i opanowany, by zadać tyle bólu bez mrugnięcia okiem. Śmiała się do rozpuku, gdy pomieszczenie wypełniał przeraźliwy wrzask Dorei. Sama zajęła się Charlusem, który płakał z bezsilności. Nim zajęła się w "specjalny sposób". Na jej twarzy pojawił się ohydny grymas przyjemności. Walburga była bardzo dumna z syna i po obfitej, pysznej kolacji podarowała mu paręset galeonów na "drobne wydatki" i powierzyła mu książkę z miksturami czarnomagicznymi do przewertowania. Dom państwa Blacków wypełniała teraz cisza. Narcyza stała przy oknie popijając czerwone wino, Bellatrix  paliła papierosa i odstawiła pergamin na etażerkę stojącą obok sofy, Walburga kończyła właśnie przygotowywać veritaserum (o zapas poprosił ją sam Czarny Pan, w ważeniu eliksirów nie miała sobie równych) i wywar żywej śmierci, a skrzaty domowe szły na swoje posłania.
     Nagle ciszę przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Walburga wypuściła z rąk fiolkę ze świeżo przygotowaną miksturą na podłogę. Czarna maź rozlała się po dywanie i zaczęła cuchnąć. Oczy wszystkich w pomieszczeniu zwróciły się na czarnowłosego chłopaka.
- Co Ty tu robisz?! Jak śmiesz... - Bellatrix wstała na równe nogi i mierzyła w kuzyna różdżką.
- Składam Wam wizytę. Wraz z moją kobietą, Emily Addams.
- Witam. - dziewczyna nawet się nie uśmiechnęła, skinęła głową w stronę Narcyzy, która zmierzała w ich stronę.
- Walburgo, to ta dziewczyna, z którą dzielę dormitorium. Wspominaliśmy Ci o niej podczas ostatniej kolacji. - blondynka mrugnęła porozumiewawczo. Rysy twarzy pani Black złagodniały.
- Dobry wieczór. - powiedziała i spojrzała z wyczekiwaniem na syna.
- Każesz mu stać w TWOIM domu? Temu... Wielbicielowi szlam i odmieńców?! To zdrajca naszego rodu! Zdrajca naszej rasy! Jak możesz, jak Ci nie wstyd, Ty...
- Bella, oszczędź sobie płuc. Nie przyszedłem tu do Ciebie. Chcę się widzieć z Regulusem.
- On śpi. - powiedziała pospiesznie matka. - Nie sądzę, żeby chciał z Tobą rozmawiać o tej porze.
- Ale ja muszę - powiedział z naciskiem - z nim porozmawiać. I nie obchodzi mnie to, czy śpi. Mam do niego bardzo ważną sprawę.
- Twój brat miał dzisiaj bardzo ciężki dzień!
- O, w to nie wątpię. - zaironizował czarnowłosy. Emily ścisnęła go za ramię i spojrzała na niego  ostro.
- Syriusz, przestań. Może w takim razie złożymy państwu wizytę jutro rano? Wtedy chyba Reg nie będzie już spał i będzie mógł z nami porozmawiać.
- A kim Ty w ogóle jesteś, co?! - wrzasnęła rozwścieczona Bellatrix. Jej czarne oczy błyszczały złowieszczo, a klatka piersiowa podnosiła się gwałtownie wraz z każdym oddechem. - Kolejnym mieszańcem w życiu tego kretyna?! Jeśli tak, to nie masz prawa przebywać tu ani chwili dłużej!
- Ale to nie... - chciała wtrącić Narcyza, lecz Addams przerwała jej zdecydowanie.
- Otóż mylisz się. Jestem czarownicą czystej krwi i tak jest od pokoleń. Z tego, co mi wiadomo, a moje drzewo genealogiczne sięga czasów założenia Hogwartu, nie miałam w rodzinie ani jednego mugola. Mogę dalej oddychać Twoim powietrzem? - zapytała z ironią rudowłosa.
- Chodź. - Syriusz odwrócił się w stronę drzwi, mając zupełnie inny plan co do rozmowy z bratem. - Nie będziemy tracić tu swojego czasu.
- Do widzenia. - powiedziała Emily i rozejrzała się po twarzach kobiet.
- Phi! - prychnęła pod nosem Bellatrix i odwróciła się do okna, odpalając kolejnego papierosa. Narcyza kiwnęła dziewczynie głową, a Walburga z wściekłością wpatrywała się w wielką dziurę na dywanie wypaloną przez eliksir. Będzie musiała wszystko robić od nowa! Pomieszczenie wypełnił huk zamykanych drzwi.
~*~
     Państwo Evans wrócili z trudem do czynności dnia codziennego. Petunia wciąż była przerażona i cały dzień nalegała na to, by przyjaciele Lilyanne opuścili ich dom. Po Jamesa przyszła Sara Longbottom i bez słowa zabrała go ze sobą. Peter przespał w łóżku wiele godzin. Lily przygotowywała drżącymi rękami świąteczny obiad. Nie tak to wszystko miało wyglądać. Bała się coraz bardziej tego, co czeka ich po ukończeniu szkoły. Plotki o tępieniu mugolaków teraz wydawały się realniejsze, niż kiedykolwiek wcześniej. Wiedziała, że nie było to zdawkowe gadanie dla wypełnienia czasu i siania grozy. Martwiła się o Pottera, kobieta, z którą poszedł nie miała wesołej miny. Musiało stać się coś poważnego. Lilyanne uważała w głębi, że było to coś związanego z jego rodzicami, ale wolała o tym nie myśleć. Miała nadzieję, że się myli. Była zła na siebie, że wczoraj nie wykorzystała swojej ogromnej wiedzy, by ochronić swoją rodzinę. Miała wyrzuty sumienia, chciała nawet zniknąć z ich życia i nigdy więcej ich nie spotkać, ale czuła, że nie potrafiła tego zrobić. Z zamyślenia wyrwał ją głos matki.
- Córeczko, nie przejmuj się, damy sobie jakoś radę. - powiedziała i przytuliła dziewczynę. - Tę pieczeń należałoby już wsadzić do piekarnika, nie sądzisz? - spytała i uśmiechnęła się blado.
- Tak, Mamo. Trochę odleciałam...
     W pokoju gościnnym Remus rozmawiał z Mary. Tłumaczył jej, że sytuacje, gdzie będą musieli stawiać czoła Śmierciożercom mogą się zdarzać i muszą być na to przygotowani. Sam bał się niepewnej przyszłości, jednak wiedział, że nic już nie będzie takie, jak przedtem. Nic, jeśli nikt nie będzie na tyle odważny, by im się sprzeciwić.  Skrycie wierzył, że jego umiejętności magiczne nabyte poza zajęciami pozwolą mu pomóc ludziom. Po tym, co przydarzyło im się w nocy wiedział, że chce walczyć z czarną magią. Uważał, że ma w sobie coś, co pozwalałoby mu nawet na zostanie nauczycielem. Miał bowiem zdolność tłumaczenia największym leniom i tłumokom rzeczy najtrudniejszych. Dobrym przykładem jest tu Peter, który cudem przechodził z klasy do klasy, a udało mu się dokonać rzeczy cholernie trudnej i jest animagiem. Gdyby nie Lupin, nigdy by do tego nie doszło. Jednak nie lubił przypisywać sobie zasług, nie to sprawiało mu radość, lecz to, że ktoś dzięki niemu coś umie, czego nie nauczyłby się sam. Kiedy rozmawiali z rodzicami Jamesa o Zakonie marzył, by mógł przeprowadzić serię wykładów i nauczyć ich zaklęć, które znalazł sam, parę lat temu w zapomnianych książkach biblioteki Hogwartu. Umiał znacznie więcej niż czarodzieje z parunastoletnim doświadczeniem w pracy aurora. Oczywiście, nie wszyscy. Jednak skupiał się na tym, że chciałby nauczyć ich, jak walczyć ze złem, które stawało się coraz silniejsze. Miał do siebie żal, że wczorajszej nocy nie zrobił nic, by ochronić przyjaciół i rodzinę Lily. Obiecał sobie, że nigdy nie pozwoli nikogo skrzywdzić w swojej obecności. Poczuł, jak dziewczyna przysuwa się bliżej niego i kładzie mu głowę na ramieniu. Uśmiechnął się pod nosem. Od paru dni zaczęła ich łączyć pewna więź, która sprawiała im obojgu przyjemność. Pogładził ją po pięknych, ciemnych włosach.
- Przy Tobie czuję się bezpieczniejsza, wiesz?
- Dziękuję, Mary. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak wiele znaczą dla mnie Twoje słowa. - niesforny blond kosmyk opadł mu na czoło. Odgarnęła go jednym ruchem dłoni. Spojrzeli sobie prosto w oczy. Oboje poczuli przypływ adrenaliny. Każde z nich chciało tego samego już od dłuższego czasu. Chcieli być dla siebie kimś więcej, niż tylko przyjaciółmi. Remus przybliżył do niej swoją twarz. Błękit jej tęczówek przeszywał go na  wskroś. Poczuł, że opuszcza go odwaga. Przeklął siebie w myślach i spuścił wzrok. Poczuł jej chłodne palce na  swoim policzku. Przez parę sekund ogarniało go przerażenie. Ciszę wypełniały tylko ich głębokie oddechy. Pocałował ją. Czule i delikatnie. Trwali w tej czynności parę sekund, napawając się tą chwilą. Zdarzenia minionej nocy rozmyły się niczym zły sen. Byli teraz tylko dla siebie. Tak bliscy. Tak szczęśliwi...
~*~
    W szpitalu u Munga uzdrowiciele krzątali się poddenerwowani i mówili do siebie niezrozumiałe dla Jamesa słowa. Jego świat zawalił się, gdy rozmawiał z panią Longbottom. Chciał, by to był tylko ponury żart. Nigdy wcześniej nie podejrzewałby, że ludzie, których zna mogą zrobić jego rodzicom coś tak okrutnego. Przepełniała go ogromna gorycz i chęć zemsty. Siedział w poczekalni z zaciśniętymi pięściami i czekał, by wejść do ojca. Jego matka wciąż się nie wybudziła, jej stan był ciężki. Nie wiadomo, czy z tego wyjdzie. Świadomość tragizmu całej sytuacji powodowała u niego przejmujący smutek. Był sam. Nikt nie trwał przy jego boku. Nikt go nie pocieszał. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak ważna jest dla niego rodzina. Jak bardzo nie chciał, by coś się stało. W jego głowie zrodziła się myśl, że gdyby nie był wtedy u Lilyanne, mógłby w czymś zaradzić, a jednocześnie uchroniłoby to jego przyjaciół i jej rodzinę przed niebezpieczeństwem.
- Pan Potter? - młoda pielęgniarka wyszła z sali i spojrzała żałośnie na chłopaka. Rogacz kiwnął głową i wstał. Jego spocone dłonie zostawiły ślady na jasnych spodniach. - Proszę wejść, ale na krótko. Pański ojciec nie czuje się najlepiej.
    James wszedł do sali. Biel ścian raziła go w oczy. Spojrzał na łóżko przy oknie i rozpłakał się. Charlus leżał bezwładnie na poduszce, był strasznie blady. Na jego rękach, twarzy i torsie malowało się wiele krwiaków, sińców i blizn. Odwrócił głowę w kierunku syna.
- Podejdź tu. - nakazał. Rogacz pokonał tę krótką odległość czując, jakby przeszedł parę kilometrów. Nogi trzęsły mu się niesamowicie, a w głowie kłębiło się wiele najróżniejszych myśli. Nigdy nie widział, by ktoś doprowadził człowieka do takiego stanu.
- Tato, przepraszam, ja...
- To nie jest Twoja wina, nie możesz się tym obarczać. - wysapał mężczyzna, próbując się podnieść.
- Tato, leż. Co mam Ci podać? - spytał James, patrząc, jak trudno jest ojcu mówić i poruszać się.
- Nic. Twoja matka się nie wybudziła, możliwe, że umrze. - oczy Charlusa zaszły łzami. - Nic nie mogłem zrobić. Pastwili się nad nami wiele godzin. Chcę Cię o coś prosić. Obiecaj mi, że nie wstąpisz do Zakonu. Nie może spotkać Cię coś takiego, co nam się przytrafiło. Jamie, obiecaj mi to teraz.
- Tato, kocham Cię i kocham mamę, ale nie mogę, rozumiesz? Proś mnie, o co chcesz, ale nie o to. Po tym, co Wam zrobili, wiem i jestem pewny, że chcę z nimi walczyć. I zrobię wszystko, by zniszczyć tych, którzy Was skrzywdzili. Znajdę ich i pożałują, że żyją. Nie skrzywdzą nikogo więcej. Choćby miało mi to zająć lata. To Ci obiecuję.  

4 komentarze:

  1. Cześć :)

    Papierkowa robota zawsze jest najgorsza, też tego nie lubię :) Bardzo się cieszę, że podobał Ci się mój rozdział, a jeszcze bardziej, że zgadzasz się ze mną co do Petera, to dla mnie dużo znaczy, bo mało kto na to zwraca uwagę.

    A co do Twojego rozdziału - jeśli mój był smutny, to jaki był Twój??? Strasznie ciężkie kwestie w nim poruszasz, ale w bardzo zgrabny sposób. Ciekawy i burzliwy moment życia bohaterów, kiedy już wiedzą, co nadchodzi i muszą spróbować przygotować się do walki. W ogóle bardzo ciekawy był Twój pomysł na przeszłość Moody'ego, całkiem to prawdopodobne, skądś musiał się wziąć ten jego specyficzny sposób bycia. Biedaczek :( Świetny rozdział, koniecznie daj znać o kolejnym :)

    Z pozdrowieniami - Huncwotka

    OdpowiedzUsuń
  2. Droga Emily
    Rozdział świetny. Nie moge sie doczekać następnego.
    Ani Lily, ani James, ani Remus nie powinni się obwiniać za to, co się stało. To nie ich wina... Syriusz chce porozmawiać z swoim jakże ukochanym braciszkiem? Oj, niedobrze...
    Jak uśmiercisz Potterów, to osobiście cię zamorduję. Charlus myśli, że James nie wstąpi do Zakonu Feniksa? Przecież to oczywiste , że wstąpi.
    Pozdrawiam
    Lavender Potter

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj! Dziękuję, że zjawiłaś się na moim blogu, to bardzo miłe z twojej strony. Jeśli znajdę czas, odwdzięczę się! :) Oczekuj w najbliższym czasie komentarza ode mnie, a teraz pragnę zaprosić cię na kolejny rozdział!
    http://hogwart-oczami-kate.blogspot.com/2015/04/16-maliny.html
    Pozdrawiam ~V

    OdpowiedzUsuń