piątek, 4 września 2015

14. Brudna tajemnica Narcyzy. Pełnia.

     Syriusz szedł korytarzami Hogwartu, by jak najszybciej dotrzeć w umówione miejsce. Był zwyczajnie wściekły. Na siebie, na Jamesa, na cały ten szajs, który zaczął ich zewsząd otaczać. Stanął nieopodal Bijącej Wierzby. Rozejrzał się wokół. To tędy dziś, jak co miesiąc, będą przechodzić, by pomóc Remusowi z jego małym, futerkowym problemem. Usłyszał za sobą kroki. Wiedział, kto zmierza w jego kierunku. Przymknął powoli powieki. Poczuł znajomy, słodki zapach.
- Hej. - powiedziała i stanęła tuż przy nim. - Co jest?
- Jestem wściekły. Pokłóciłem się z Jamesem. - odparł, nawet na nią nie patrząc.
- O co tym razem? - spytała nieco urażona i usiadła na trawie. Jej rude włosy rozwiewał lekki wiatr.
- Nie chcę o tym gadać. Dzisiaj nie możemy się wieczorem spotkać. Przepraszam, obiecałem pomóc Remusowi.
- Lupinowi? No dobra. Nie pytam. Wyciągnąłeś mnie tu tylko po to, by mi to zakomunikować, a ja muszę nauczyć Narcyzę tych cholernych zaklęć. Szlag mnie trafi chyba, zanim ona cokolwiek zrozumie. - Emily załamała ręce.
- No cóż, moja kuzyneczka nigdy nie słynęła z tęgiego umysłu. Wykaż więcej cierpliwości. - powiedział sucho, teraz naprawdę nie chciał słuchać o wykolejonej części jego rodziny.
- Jakby to było takie łatwe. - dziewczyna prychnęła i kątem oka zauważyła, że ktoś im się przygląda, sam nie chcąc być zauważonym. - Co się z nami ostatnio dzieje? Jesteś jakiś nieobecny.
- Dużo się nawarstwiło. Śmierć Dorei nadal mnie boli, była dla mnie, jak matka. Do tego muszę przestać się na Ciebie złościć za tę imprezę. Chyba rozumiesz, potrzebuję czasu. Nie wiem, jak to wszystko będzie dalej wyglądało. Nie tak to sobie wyobrażałem.
- Jasne. W końcu mogłam się tego spodziewać. Nie mam na to wszystko nerwów. - Emily wstała, jak oparzona i otrzepała się. Szybkim krokiem zaczęła zmierzać w kierunku zamku. Nawet nie starał się jej zatrzymać, co nieco ją ubodło. Kolejny raz dzisiejszego dnia.
- Tak, Ty nie masz nerwów, a ja jestem ze stali, nie? - krzyknął za nią, nie odwróciła się. Kopnął pobliski kamień, ale po chwili pożałował tej lekkomyślnej decyzji. Zaklął pod nosem.
     W krzakach czaił się Severus. Przystanęła i wytrzeszczyła oczy. Szpiegował ich? Chciała do niego podejść, ale Ślizgon dobitnie pokazał jej, że ma być cicho i oddalić się, jak najszybciej. Zrobiła, co kazał, ale odczuwała lęk. Po tym, co zrobił ostatnio Syriuszowi mogła spodziewać się wszystkiego. Przystanęła na wzgórzu i obserwowała z góry całą sytuację. Chłopak podszedł pewnym krokiem do Gryfona. Była wściekła, bo nic nie mogła usłyszeć. Widziała jedynie szyderczy uśmiech Blacka. Weszła do zamku i zmierzała w kierunku lochów przeklinając w myślach chwilę, w której obiecała Narcyzie przygotować się do OWUTemów.
     Snape patrzył na Łapę z pogardą. Wiedział, że coś kombinują. Obserwował ich od wielu miesięcy. Znikają w okolicach Bijącej Wierzby na całą noc. Zastanawiał się, co tam robią, ale nigdy nie mógł się tam dostać. Podejrzewał, że może chodzić o Zakon. Jaką zdobyłby sławę, gdyby rozpracował tych pieprzonych wyrostków... Rozmarzył się, lecz po chwili otrząsnął się z amoku.
- Jeżeli myślisz, że Wasze nocne eskapady ujdą Wam na sucho, to bardzo się mylisz. W końcu się dowiem, co tam robicie i wylecicie z tej pieprzonej szkoły, gwarantuję Ci to.
- Czy Ty mi grozisz? Wydaję mi się, ale powinieneś być chyba bardziej ostrożny po ostatnim czarnomagicznym wyczynie, który zyskał złą sławę w całym Hogwarcie. Jeżeli zrobisz cokolwiek przeciwko nam, wyrzucą Cię jako pierwszego. Z chęcią to zobaczę. - powiedział Syriusz z przekąsem, a w jego głowie zrodził się lekkomyślny, makabryczny plan. - Ale skoro tak bardzo Cię to interesuje, to nie rozumiem, czemu nie zablokujesz Wierzby. Patyk wystaje, widać go aż stąd, ale Ty masz chyba ograniczone myślenie. Nie zdziwiłbym się.
     Ślizgon odwrócił głowę i spojrzał w kierunku pnia. Ten kretyn miał rację. Zrobiło mu się głupio, że wcześniej tego nie zauważył. Spojrzał wrogo na Łapę i odszedł w kierunku zamku łopocząc czarną peleryną niczym nietoperz. Nie usłyszał drwiącego śmiechu, który rozległ się paręset metrów za nim. Nie przeczuwał, że Black właśnie wpędził go w śmiertelną pułapkę. Zawładnęła nim żądza zemsty i nie myślał o niczym innym. Czekał na wieczór.
~*~
     Narcyza siedziała nad stosem pergaminów, a w ręku trzymała różdżkę. Zdążyła już wyczarować pożar, wystrzeliła klozet w powietrze i zrobiła wielką dziurę w ścianie. Nie mogła się na niczym skupić. Miała dzisiaj spotkać się z Potterem, odreagować, ale wystawił ją. Najzwyczajniej w świecie zostawił jej wiadomość, że dziś wieczorem nie da rady, bo pomaga przyjacielowi. Strasznie kiepska wymówka. Bała się, że nie zaliczy tych cholernych OWUTemów, że zbłaźni się w oczach rodziny. Gdy Emily udało się w końcu doprowadzić dormitorium do porządku usiadła na wprost blondynki i przenikała ją wzrokiem. Wiedziała, że coś jest na rzeczy. Narcyza nie była obdarzona jakąś zdolnością do zaklęć, w sumie do większości przedmiotów, ale nie mogła być tak tępa, żeby nie móc wyczarować wiązki światła czy wody. Przy tak prostych terminach zdemolowała ich sypialnię. Nie powinna tego robić, ale bardzo sprawnie, wręcz niezauważalnie wniknęła w jej umysł.
     Zobaczyła i poczuła na własnej skórze ogromny ból. Widziała blondynkę leżącą na ziemi, dosłownie wyjącą wniebogłosy. Z tego, co zauważyła, nie mogła się poruszyć, była czymś spętana. Tuż obok stała jej siostrzyczka - Bellatrix, celując różdżką w jakiegoś chłopaka, który na oko mógł mieć ledwo szesnaście lat.
- Craven! Bella, błagam, nie. Zostaw go! Znęcaj się nade mną, zostaw go! - wyła Narcyza, wciąż nie mogąc wydostać się z niewidzialnych sideł. Śmierciożerczyni zaśmiała się jedynie z pogardą, a w jej oczach pojawił się niebezpieczny błysk.
- Cyziu, musisz zrozumieć, że on ma brudną krew. Popełnił błąd, uwiódł czarownicę z rodu Blacków, a to jest niedopuszczalne. Zaślepił Ciebie, nie jesteś świadoma tego, co się wydarzyło. Zapewniam Cię, że również niedługo na własnej skórze się przekonasz, jaki wielką pomyłkę zrobiłaś. Teraz mi nie przeszkadzaj. Jęzlep! - dziewczyna natychmiast zamilkła pod wpływem zaklęcia, wijąc się. Obserwowała z ogromnym bólem całą scenę, z jej oczu na podłogę spadały łzy. 
     Bellatrix odwróciła się w stronę chłopaka, który był już na skraju sił. Wpatrywał się pustym wzrokiem w przestrzeń przed sobą. Jego ciemne włosy przylepiły się do spoconego czoła, a z otwartych ran sączyła się krew zmieszana z ropą. Wyglądał żałośnie, ale nie miał sił walczyć. Wiedział, że z nią nie wygra. Uświadomiła mu to dobitnie w ciągu paru minut, upokarzając go i raniąc boleśnie. Było mu już kompletnie wszystko jedno. Czy umrze, czy będzie żył. Przez całe swoje krótkie istnienie na tym  świecie nie doświadczył tyle bólu, co w ciągu kilkunastu minut z panną Black.
- Crucio! - na twarz Belli wstąpił mściwy uśmiech, gdy obserwowała, jak ten plugawy mugolak wije się w spazmach. Na posadzkę zaczęła sączyć się zabrudzona ropą krew. Bellatrix powtórzyła parokrotnie zaklęcie, czym doprowadziła chłopaka do utraty przytomności. Zwróciła się do swojej siostry, która już nie próbowała wyrwać się z niewidzialnych sideł. - Widzisz to? - wskazała na strużkę krwi. - Jest zabrudzona szlamem! Czy teraz mi wierzysz? - spytała, mając obłęd w oczach. - Teraz mi wierzysz, Siostrzyczko? Wierzysz mi?
     Podeszła do Cravena, spluwając soczyście na jego nieprzytomne ciało. Trąciła go butem pod żebra. Schyliła się i położyła dwa palce na jego przegubie. Zacisnęła usta w wąską linię.
- Na szlachetny ród Blacków! Ten padalec żyje! No cóż, sam sobie wybrał ścieżkę gorszą, niż śmierć. Na pewno nie pamięta nawet, jak się nazywa. - Bella zaśmiała się głośno i spojrzała na Narcyzę, która najprawdopodobniej zemdlała z nadmiaru wrażeń.
     Emily opadła ciężko na krzesło, a blondynka odwróciła się do drzwi nieco skołowana i wierzchem dłoni ścierała łzy spływające po jej twarzy. Nie wiedziała, co się stało, że nagle przypomniała sobie tę okropną scenę. Była całkiem rozbita. Nie zauważyła, że jej towarzyszka z dormitorium jest równie wykończona, jak ona. Była wstrząśnięta.
- Wiesz, może odpuśćmy sobie na dzisiaj. Obie nie czujemy się najlepiej, zostało jeszcze trochę czasu do egzaminów, a dziś mogłabyś całkiem zrujnować nam dormitorium. Nie mam siły go naprawiać. - panna Addams nawet  nie podniosła oczu, gdy to mówiła. Po prostu po chwili zasnęła, a blondynka skinęła ledwo zauważalnie głową.
~*~
     Nadszedł wieczór, wszyscy uczniowie już dawno zjedli kolację. Słońce powoli kończyło swoją drogę po widnokręgu, by całkowicie zatopić swoje dzisiejsze promienie w jeziorze. Niebo było całkowicie bezchmurne. Czwórka Gryfonów zmierzała w stronę Bijącej Wierzby. Z daleka obserwował ich przyczajony Severus. Czekał na to wszystko od miesięcy, tak bardzo chciał ujawnić to, co robią. Sam chciał odkryć, co takiego ukrywają. Na pewno coś nielegalnego. Może coś związanego z Zakonem? Wtedy zyskałby dodatkową aprobatę Czarnego Pana! W każdym razie wszystko dziś się okaże. Podszedł bliżej, by nie stracić ich z oczu. Teraz znajdował się zaledwie paręnaście metrów od nich. Jeszcze tylko dwa kroki i będzie niewidoczny! Niestety, stanął na spróchniałej gałęzi, czym nieco nahałasował. W każdym razie na tyle głośno, że Gryfoni zorientowali się, iż są śledzeni.
- Smarkerus. - James zacisnął dłoń na różdżce i zmierzał w kierunku wroga.
- Idę z Tobą! - stwierdził stanowczo Syriusz.
- Nie! Idźcie już do Wrzeszczącej Chaty. Ja odciągnę jego uwagę i dołączę do Was później. No już, spieprzaj! - Black wytrzeszczył oczy na przyjaciela i z grymasem złości powrócił do przyjaciół. Snape znajdował się już prawie na samym wzgórzu, jednak dobra kondycja Rogacza umożliwiła mu jego szybkie schwytanie. Jednym ruchem przewrócił Severusa na trawę. Przyłożył różdżkę do jego twarzy, jednocześnie kładąc buta na jego klatce piersiowej.
- Jeszcze Ci się nie znudziło poprawianie Twojego krzywego nochala, Wycierusie? Masz jakieś zapędy masochistyczne, czy co?
- Gdzie jest reszta Twoich koleżków? - spytał. - Wiem, że coś knujecie i nie ujdzie Wam to na sucho! Wiem o tym doskonale! Dzisiaj będzie dzień, kiedy odkryję prawdę! I to dzięki Blackowi. - James zmarszczył brwi.
- Nie wiem, co Black ma z tym wspólnego. Raz, rozumiesz? Jeden, jedyny raz dam Ci dobrą radę. Wracaj do zamku i zajmij się swoimi eliksirami!
- Nienawidzę Cię, Potter. I przysięgam na Salazara, że nie odpuszczę.
     Gryfon prychnął, niczym rozjuszony kot, po czym odwrócił się w ekspresowym tempie na pięcie i zmierzał do Bijącej Wierzby. Severus wytężył wzrok i zauważył, jak Potter wślizgnął się w dziurę i tyle było go widać. Stwierdził, że zaczeka jeszcze chwilę, a potem ruszy, by zdemaskować ich eskapady. W końcu mógłby mieć niepodważalny dowód dla Lilyanne, że jej chłopaszek to frajer i zbój. No i przy okazji mogliby ich wywalić ze szkoły. Uśmiechnął się na samo wyobrażenie swojego sukcesu. Podniósł się z trawy, otrzepał pelerynę i powoli zmierzał w dół Wzgórza, ku swojemu przeznaczeniu.
~*~
     Huncwoci zmierzali podziemnymi korytarzami w stronę Bijącej Wierzby. Syriusz obrażony nawet nie spojrzał na Jamesa. Peter siedział cicho, jak mysz pod miotłą, bo każde jego słowo skończyłoby się zbesztaniem z którejkolwiek strony. Remus szedł ze zwieszoną głową przed siebie. Wiedział, że za kilkanaście minut jego ciało znów opanuje ból, żądza krwi, nienawiść. Nienawidził tego, co miesiąc pytał w myślach, dlaczego akurat jego to spotkało, dlaczego akurat on musiał się z tym zmagać. Najwidoczniej tak właśnie musiało być. Był coraz słabszy, coraz bardziej znerwicowany. Ostatnio nie wiedział już, co było prawdą, a co urojeniem. Wydawało mu się, że traci zmysły. Pierwszy raz od długiego czasu był naprawdę samotny. Kiedyś lepiej to znosił, teraz, gdy wiele się zmieniło, bardziej odczuwał skutki swojej przypadłości. Wszyscy czuli, że dzisiejsza pełnia będzie zupełnie inna od wszystkich, ale tylko jeden z nich wiedział, dlaczego.
- Czemu Smarkerus powiedział, że dzisiaj dzięki Tobie odkryje jakąś prawdę? - James nie wytrzymał i zwrócił się prosto do Syriusza.
- Nie mam pojęcia. - Łapa zmartwił się. - Najwidoczniej coś mu się poprzestawiało w głowie, nie po raz pierwszy, zresztą. Myślałem, że poszedłeś go przepędzić, a nie ucinać sobie z nim pogawędki.
- Zobaczymy. Ale jeśli faktycznie będzie nas dzisiaj tropił, to Ciebie obarczę winą. To, co tu robimy co miesiąc jest za poważne, by wyszło poza mury Wrzeszczącej Chaty.
- Przestańcie. - Remus stanął w miejscu. - Mam już dość Waszych kłótni, nie pomagacie mi. Jak macie się tak zachowywać, to mogę zostać sam.
- Lunatyk, co Ty gadasz. Zostaniemy z Tobą caluśką noc, jak zawsze, cobyś sobie dużej krzywdy nie zrobił. - Syriusz uśmiechnął się do niego pokrzepiająco, po czym zmienił się w psa. Reszta jego kompanów również przyjęła swoje formy.
     Parę minut później w tunelu Severus usłyszał przeraźliwy, nieludzki wrzask. Zatrzymał się w miejscu. Serce zabiło mu mocniej. Czuł, że powinien natychmiast wracać, ale żądza zemsty była silniejsza. Podniósł głowę do góry i prędko przemierzał podziemne korytarze. W głowie miał wyimaginowany obraz Lilyanne tulącą się do niego, po poznaniu jakiejś okropnej prawdy o Potterze.
- Ślepy zaułek! - syknął ze złością i rozejrzał się wokół. Dojrzał na ścianie ślady butów. Skierował różdżkę w górę. - Idealnie, kolejne tajne przejście...
     Mimo swej pozornej niezdarności, Snape poruszał się bardzo cicho i bardzo wprawnie, niczym wąż. Znalazł się w pomieszczeniu, gdzie znajdował się jedynie jakiś kundel. Prychnął pod nosem i rozejrzał się. Bez dwóch zdań znajdował się we Wrzeszczącej Chacie, od razu poznał to pomieszczenie, gdyż co jakiś czas urządzali tu spotkania inicjacyjne. Tylko co do cholery Huncwoci mieli tutaj do roboty? Czyżby również jakieś tajne spędy? Przeszedł parę pomieszczeń. Nic, pusto. Już miał odpuścić zwiedzanie reszty.
- Szlag! - zaklął głośno pod nosem. - Tu nikogo nie ma, mogłem się spodziewać, że Black wpędzi mnie w kanał! Głupi dałem się nabrać!
     James usłyszał męski głos, o ile się nie przesłyszał, był to głos Wycierusa. Co on tu do cholery robi? No tak, jednak Syriusz był na tyle głupi, żeby w tak prymitywny sposób, kosztem Lunatyka, zemścić się na tej hienie. Pojął bardzo szybko makabryczny pomysł Blacka. Remus był już po przemianie, trzeba było szybko zareagować. Wszedł do pokoju i ruszył na Severusa, który krzyknął przerażony i rzucił w jelenia odruchowo Drętwotą. Zwierzę straciło przytomność. Peter jako szczur obserwował całe zajście, chciał się przemienić i szybko ostrzec Snape'a, ale byłoby to podejrzane, że brata się z wrogiem. Zwłaszcza, że gdzieś obok szwendał się Łapa i mógłby coś wyniuchać. Ślizgon głośno przełknął ślinę. Z pewnością działo się tu coś dziwnego, ale nigdzie nie było śladu po tych imbecylach. Usłyszał trzask desek. Podskoczył w miejscu. Wyciągnął różdżkę przed siebie i z mocno bijącym sercem przeszedł parę metrów do innego pokoju. Zamarł w miejscu, to, co zobaczył przerosło jakiekolwiek oczekiwania. Stanął, jak wryty. Wiedział, że znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Nie chciał zostać kolacją dla wygłodniałego wilkołaka, który właśnie wbił wielkie, zielone ślepia w jego osobę i oblizywał zęby. Przeraźliwe wycie rozdarło przerywaną oddechami ciszę.
- W nogi! - krzyknął James, który wrócił do swojej pierwotnej postaci. Severus zrobił parę kroków w tył.
     Nagle zwierzę rzuciło się z impetem w jego stronę, ostrymi pazurami zagłębiając się w jego ciele, łechtając nimi jego wnętrzności.  Czuł, jak gorąca krew spływa z ran. Wilkołak bawił się swoją ofiarą, skutecznie pozbawiając jej możliwości jakiejkolwiek obrony. Warczał i sapał na przemian, patrząc z lubością na to, jak Ślizgon traci siły. Jeszcze chwila i dobierze się do niego. Jeszcze parę sekund... Rzucił nim o ścianę. Severus jęknął cicho, lądując drewnianej posadzce, która w mgnieniu oka zabrudziła się od jego krwi. Obserwował, jak Bestia kraczlawym krokiem zmierza w jego stronę. Tym razem naprawdę nie mógł nic zrobić. Jego różdżka musiała mu gdzieś wypaść, poza tym tracił dużo krwi i obraz powoli zaczął mu się zamazywać przed oczami. Poczuł na sobie cuchnący oddech wilkołaka, który szczerzył do niego zęby. Już zaczął żegnać się z życiem, gdy nagle ktoś wszedł do pomieszczenia i rzucił się w jego obronie. Syriusz warknął z kąta, przyglądał się z fascynacją całej sytuacji. Nagle go zamurowało. Zobaczył Jamesa, który był o krok od ugryzienia przez  Remusa. Black nie zastanawiał się długo, jedyne, co mógł zrobić, by się zrehabilitować w tej sytuacji, to pomóc, zrobić wszystko, by jego przyjaciel nie został zaatakowany.
     Niestety, Bestia zdążyła wbić pazury w ramię Pottera, wyrywając z tego miejsca kawał mięsa. Krzyknął.
~*~
     Emily obudziła się zlana potem. Przeczuwała, że stało się coś złego. Przez dzisiejsze wejście do umysłu pobudziła czakram trzeciego oka, które uaktywniało się, jeśli ktoś, do kogo żywiła skrajne emocje znajdował się w niebezpieczeństwie. Zauważyła, że leży w ubraniach. Fakt, zasnęła od razu. Spojrzała na zegar, który wybijał równo północ. Zerwała się z łóżka. Wiedziona instynktem dokładnie wiedziała, gdzie ma zmierzać. Zabrała ze sobą sweter, różdżkę i torbę wypełnioną próbkami samodzielnie uwarzonych eliksirów. Nie wiedziała, czy jej się to przyda. Podpowiadała jej to intuicja.
    Zwinnie przedostała się przez opustoszały już Pokój Wspólny i znalazła się w lochach. Poczuła dreszcz i z pewnością nie był to dreszcz chłodu. Bała się, zwyczajnie się bała. I miała czego. Cicho, jak wąż, przemierzała korytarze, by w końcu jednym z tajnych wyjść prześlizgnąć się na zewnątrz zamku. Uderzył ją podmuch zimnego powietrza. Zerwała się biegiem i mknęła przed siebie, w stronę miejsca, gdzie ostatnio rozmawiała z Blackiem. Im bliżej Bijącej Wierzby się znajdowała, tym bardziej była pewna, że stało się tu coś strasznego. Na potwierdzenie jej obaw usłyszała krzyki. Zobaczyła trzy osoby. Dwie z nich leżały.
- Co Ty tu robisz, do cholery?! - wydarł się na nią rozemocjonowany Gryfon. Nie mogła nic powiedzieć. Stanęła, jak wryta w miejscu. Cudem powstrzymała się, by nie zwymiotować. Zobaczyła rozszarpanego Severusa leżącego na trawie, obok niego znajdował się James Potter z wydartą dziurą w ramieniu. Natychmiast wyciągnęła  z torby eliksir likwidujący zranienia. Podała go Łapie. - I co ja mam z tym niby zrobić? Jak się tu znalazłaś? Skąd wiedziałaś?!
- Polej tym ramię Jamesa, natychmiast. - wystrzeliła w górę czerwone iskry mając nadzieję, że ktoś z nauczycieli zjawi się tutaj. Black nie przerywając powierzonej czynności spojrzał na nią, jak na idiotkę.
- Porąbało Cię, Addams?! Ściągasz nam na głowę nauczycieli? Szlag! Musimy się zwijać!
- Zamknij się w końcu! Natychmiast masz się uspokoić! Consuerum. - skierowała różdżkę na rany Ślizgona. Łapa patrzył, jak pod wpływem tego zaklęcia dziury w jego ciele zaczynają się zasklepiać, jakby były szyte.
- Dlaczego mu pomagasz?! To nasz wróg, nie rozumiesz tego?! Powinien zdechnąć!
- Jeszcze mi podziękujesz... - powiedziała szeptem. - Jak ramię Jamesa?
- Krew przestała mu lecieć i wygląda nieco lepiej, o ile może... Możesz mi wyjaśnić, po cholerę tu przylazłaś, skąd wiedziałaś, że tu jesteśmy i czemu mu pomagasz?! Odpowiedz mi! Mówię do Ciebie!
- To dobrze, że krwotok ustąpił. - powiedziała odejmując różdżkę od Severusa. - Ale resztą musi się zająć Pomfrey, nie mam potrzebniejszych eliksirów w swojej apteczce. Oboje oddychają, powinno być dobrze.
- Nie ignoruj mnie, Addams! Co tu robisz?!
- Ja mogłabym zapytać o to samo, nie sądzisz, że stawia Cię to w dość dziwnym świetle? - spytała i wskazała na nieprzytomnych chłopaków.
    Usłyszeli tupot butów. Czyli ktoś zauważył jej wzywanie o pomoc.
- Dzięki Addams, właśnie nas wkopałaś.
     Profesor McGonagall stanęła przy nastolatkach, pobladła i zakryła usta dłonią. Dumbledore natychmiast zarządził przeniesienie rannych do Skrzydła Szpitalnego. Spojrzał w górę w niebo i domyślił się, co było przyczyną stanu nastolatków.
- Wy! - Minerva wskazała na Emily i Syriusza. - Natychmiast za mną, zaraz sobie porozmawiamy! Bez szlabanu się nie obejdzie!
- Ale Pani Profesor! - zaczęła rudowłosa.
- Milcz! Lepiej się zastanówcie nad porządnym uzasadnieniem tego, co robiliście w środku nocy, na zewnątrz zamku w towarzystwie dwóch nieprzytomnych chłopców!
     Black spojrzał na Addams z pogardą. Tego mu brakowało. Pomijając, że niedługo zaczynają się OWUTemy, to niedługo skończą Hogwart. Mają mało czasu do zwerbowania nowych członków do Zakonu Feniksa. Nie wiadomo, jak to wszystko się potoczy. Czy zdążą? I to wszystko przez tę wredną Ślizgonkę. Szkoda, że całe życie obarczał winą wszystkich wokół, a nie potrafił dostrzec jej u siebie...

wtorek, 30 czerwca 2015

Miniaturka. - Licząc do dwudziestu trzech.

   CHCĘ ZASTRZEC!!!
Miniaturka jest tylko dla osób powyżej 18 roku życia. Zawiera drastyczne opisy. Cała historia w dużej mierze opiera się na faktach. Proszę powstrzymać się od głupich komentarzy. 
PS To nie musi być dobre. To jest po prostu prawdziwe.

  Na przedmieściach Londynu hulał wiatr, wznosząc w powietrze stronice codziennie wydawanego brukowca. Ludzie chowali się w domach czy przydrożnych lokalach przed przejmującym zimnem i wichurą, która z minuty na minutę przybierała na sile. Zapanowała wszechobecna panika. Ktoś nawet stwierdził, że widział postacie w czarnych pelerynach miotające zielonym światłem. Nikt nie zamierzał opuszczać ciepłego miejsca, dopóki apokaliptyczna pogoda za oknami nie ucichnie.
     W jednym z domów przy Aurum Alley 23 chowała się dwójka młodych czarodziei. Dziewczyna mocno płakała, chowając twarz w dłoniach. Przed oczami wciąż miała widok swoich martwych rodziców leżących w ogromnej kałuży krwi na środku granitowej podłogi. Za cholerę nie mogła wymazać tego ze swojej pamięci. Z każdą chwilą docierało do niej mocniej, że już nigdy nie usłyszy ciepłego głosu matki, nigdy nie poczuje jej waniliowych perfum, nigdy więcej nie wtuli się w nią, nigdy więcej nie zwierzy jej się, leżąc głową na jej kolanach. Wiedziała, że ojciec nigdy więcej nie opowie żadnego kawału, nigdy więcej nie ubierze na święta szaty w renifery, nigdy więcej nie urządzi pokazu sztucznych ogni w Sylwestra. To były drobiazgi, z których składało się jej życie, jej wszystkie wspomnienia. Po raz kolejny gorzko zapłakała i skryła się w silnych ramionach chłopaka. Rude włosy poprzyklejały się do jej twarzy, a makijaż z każdą łzą żałośnie się rozmywał, zostawiając smugi na bladych policzkach.
     Chciał ją pocieszyć, ale nie umiał. Nim również wstrząsnął ten widok. Znał państwa Addamsów zaledwie od trzech lat, ale traktował ich, jak rodzinę, której tak naprawdę nigdy nie miał. Ich bezwładne ciała leżące w nierealnych pozycjach na zimnej posadzce, skąpane we krwi, nie pozostawiały żadnych złudzeń. Mroczny Znak widniejący nad domem powinien odpędzić ich od tego miejsca jak najdalej. Emily chciała wejść myśląc, że może będzie w stanie pomóc rodzicom. Nie mogła. Było parę chwil za późno.
     Oboje drgnęli, słysząc głośne huki na zewnątrz i szatański śmiech. Spojrzeli na siebie ze strachem. Wstał.
- Powinniśmy być zabezpieczeni, nie mogli nas tu znaleźć! - jego poddenerwowany szept rozerwał ciszę. Dziewczyna nawet nie podniosła głowy. Zastanawiała się, jak stąd uciec. Przede wszystkim, gdzie.
- Syriusz, oni nas znaleźli. Musimy się stąd wydostać!
- Nie panikuj. Stąd nie ma wyjścia, jedyne jest obstawione teraz przed śmierciożerców.
     Pomieszczenie wypełnił hałas wyłamywanych z zawiasów drzwi. Emily przybliżyła się do chłopaka i wyciągnęła różdżkę. Nie potrafiła w tym stanie wykonać jakiegokolwiek czaru nie wymawiając go. Była zbyt roztrzęsiona i za cholerę nie potrafiła się skupić.
- Drętwota! - krzyknął Syriusz, celując w ciemność przed sobą. Błąd. Złe posunięcie.
- Expelliarmus! - obie różdżki podążyły w nieznanym kierunku. Zostali bez niczego, całkowicie bezradni. Świetnie.
- Proszę, proszę. Trzeba było tak się ukrywać? My znajdziemy każdego. - głos Lucjusza rozbrzmiał w piwnicy. Jednym ruchem dłoni wyczarował pochodnię ledwo oświetlającą ponure pomieszczenie. Oprócz niego w domu byli jeszcze Regulus, Avery, Snape i Crouch. Wszyscy z wyjątkiem Severusa mieli w oczach obrzydliwy blask. 
- Nie mówiłeś, że ta suka jest niczego sobie. - powiedział Barty, oblizując popękane usta.
- Nie waż się o niej tak mówić, pomyłko natury! - Syriusz starał się rzucić z pięściami na Śmierciożercę, lecz Lucjusz skutecznie mu to udaremnił, wysyłając go w drugi kąt piwnicy, gdzie stracił przytomność. Pisnęła głośno i wystraszyła się nie na żarty. Wolałaby jedno proste zaklęcie, niech to wszystko się skończy.
- Widać zbyt długie przebywanie w towarzystwie szlam wypaczyło mózg czarnej owcy rodu Blacków. - wycedził blondyn, a grupka mężczyzn zaśmiała się obrzydliwie. - Severus, pilnuj go skutecznie. - Snape skinął jedynie głową i podszedł do nieprzytomnego Gryfona.
      Atmosfera w piwnicy stawała się bardziej napięta. Dostali bardzo konkretne polecenie, ale postanowili trochę je zmodyfikować na własne potrzeby, które w tamtym momencie sięgały zenitu. Otoczyli ją w małym kręgu. Nie próbowała nawet uciekać, stała, jak sparaliżowana. Wyglądała, jakby nawet nie oddychała. Nikłe światło oświetlało jej smukłą figurę i sterczące pod cienką bluzeczką sutki. Było przeraźliwie zimno, a uciekając nie zabrała ze sobą nic więcej, prócz różdżki. Liczyła w myślach, ile jeszcze zniesie. "Jeden..." - Avery dotknął tłustą łapą jej kształtnej pupy. Miała odruch wymiotny. "Dwa..." - mocne uderzenie w twarz.
- Nawet nie waż się teraz rzygać, dziwko! - krzyknął i spojrzał na swoją dłoń. - Zabryzgałaś mi rękę!
     "Trzy..." - kopniak w brzuch. Syknęła głośno z bólu. Chyba właśnie złamano jej żebra. Upadła na podłogę. Usłyszała gromki śmiech. "Cztery..." - ktoś szarpnął ją za włosy i podniósł jej głowę w górę.
- Patrz, suko. On już Ci tego nie zapewni. - powiedział Regulus, rozpinając rozporek. W jej gardle zebrała się ogromna gula, ale nie miała siły teraz nawet płakać. Była bezbronna, pozbawiona jakiejkolwiek możliwości walki. Przykład z niego wziął Avery i Crouch. Jedynie Lucjusz i Severus nie zamierzali dołączyć do odbierającego jej godność gwałtu.
     "Pięć. " - pierwsze uderzenie śmierdzącym, brudnym przyrodzeniem w twarz. Łza spadła na podłogę.
- Wąchaj, szmato. Tak pachną prawdziwi faceci. - wychrypiał Barty. "Sześć." - nadział jej usta na swojego penisa. Docisnął jej głowę do samego końca. Czuł, jak się krztusi, ale sprawiało mu to przyjemność. Nosem wyleciała jej ślina, a dłońmi starała się go z całej siły odepchnąć. Wyrwała mu się. "Siedem." - kolejny kopniak. Ciszę przerwał jej przeraźliwy wrzask, próbowała wybiec. "Osiem." Regulus przytrzymał rudowłosą za bluzkę, jednocześnie rozdzierając ją jednym ruchem. W tym samym momencie obudził się Syriusz. Udało mu się jedynie wstać, bo po chwili znów leżał na podłodze. Tym razem spętany, zakneblowany i świadomy tego, co się wokół niego dzieje. Spojrzała na niego, to nie trwało dłużej niż sekundę. Tyle bólu nie widział nigdy w niczyich oczach. Płakał, jedynie tyle mógł zrobić.
     "Dziewięć." - poczuła mocne uderzenie głową o blat, kiedy siłą ją tam położono. "Jedenaście." - ściągnęli z niej spodnie i zdarli bieliznę. Trzęsła się z zimna. Była naga. Obdarta z godności.
- Patrz, jaka sztuka! Nic, tylko rżnąć! - zaśmiał się Avery. "Dwanaście." - rozchylił jej uda. "Trzynaście." - przywiązał ją do stołu. "Czternaście." - włożył w nią penisa gwałtownie, mocno, dociskając jej miednicę do zimnego, twardego blatu. Od drugiej strony podszedł Regulus. "Piętnaście." - znów w gardle poczuła obrzydliwy smak, młody Black pieprzył ją w gardło. Krztusiła się własną śliną i wymiocinami gromadzącymi się w jej przełyku.
- Zamień się! - powiedział Crouch. Poczuła ogromny ból w dole brzucha. Przed sobą miała tylko widok owłosionych ud. "Szesnaście." - teraz gwałcił ją Barty. Dyszał, a pot z jego czoła spadał kroplami na jej piersi. "Siedemnaście." - uderzał je i tarmosił, zostawiając na nich sine ślady. Całe jej ciało było sztywne, jakby była martwa. "Osiemnaście." - ugryzł ją szyję.
     Syriusz płakał coraz mocniej. Nie mógł nic z siebie wydobyć. Żadnego głosu, żadnego jęku. Nie mógł nawet mrugać oczami. Jedynie łzy lały się na podłogę. Strasznie bolało go to, co widział. Ona była w ciąży. W trzecim miesiącu ciąży... Mieli powiedzieć dziś jej rodzicom. Chcieli się pobrać. Nigdy nic tak go nie bolało. Nigdy nikt tak go nie skrzywdził. Lucjusz i Snape przyglądali się tej scenie z wyraźnym rozmarzeniem, jakby nie był to pierwszy zbiorowy gwałt, jaki widzą.
     "Dziewiętnaście." - śmierdząca, gęsta sperma wylądowała z członka Avery'ego tuż na jej twarzy. Zaśmiał się gorzko i wciągnął spodnie. Regulus i Crouch wciąż ją pieprzyli. Wiedziała, że traci dziecko. Czuła to. Było jej już wszystko jedno. Chciała tylko umrzeć. Tylko to ją teraz obchodziło. Wszystkie jej marzenia, całe jej życie rozpadło się w ciągu jednego dnia. Wszystko, na co pracowała latami. Zniknęło. Rozprysło się, jak bańka mydlana. Przestawała odczuwać ból fizyczny. Po prostu wiedziała, że zbliża się koniec. "Dwadzieścia." - jej gardło znów wypełniła obrzydliwa ciecz. Tym razem Regulus dokończył dzieła i oparł się o ścianę, spluwając dziewczynie na twarz.
- Nawet niezła byłaś, dziwko.
     To zabolało.
     Pomieszczenie wypełniło sapanie Croucha. "Dwadzieścia jeden." - poruszał się coraz szybciej, jedyne, co poczuła, to jak twardnieje w jej wnętrzu. Po chwili leżała sama na zimnym,  twardym blacie. Zgwałcona, obdarta z godności, brudna i śmierdząca. Trwało to zaledwie parę minut, czuła, jakby minęła cała wieczność. Podszedł do niej Lucjusz i spojrzał na jej twarz z pogardą. Pod nosem zasyczał jedynie "suka".
     "Dwadzieścia dwa." - odwiązał ją, znalazła się twarzą tuż przy Syriuszu. Patrzyła martwo w jego zapłakane oczy. Kochała go nad życie, tak samo, jak rodziców i dziecko, które w sobie nosiła. Nie umiała nic powiedzieć. Wiedziała, jeszcze tylko chwila. Jeszcze chwila i przestanie cierpieć. Najprawdopodobniej miała złamane żebra, właśnie poroniła, została zgwałcona i strasznie bolał ją tył głowy. Podniosła lekko dłoń i położyła mu ją na policzku.
- Przepraszam. - szepnęła ledwo słyszalnie, a jej wargi wygięły się w grymasie.
- Bo się popłaczę... Severus. - Malfoy uśmiechnął się wrednie do Śmierciożercy. - Twoja kolej, na dzisiejszy wieczór.
     Ślizgon wstał i podszedł do rudowłosej, która uparcie wpatrywała się w Syriusza. Wyciągnął różdżkę w jej stronę.
- Avada kedavra! - "dwadzieścia trzy."

poniedziałek, 25 maja 2015

Przerwa.

Chwilowa przerwa.
Założyłam nowego bloga, na którego zapraszam.
http://secrets-of-the-past-marauders.blogspot.com
Nie porzucam tej opowieści. Druga zaś będzie w większości opierała się na tych zapiskach. :)
Pozdrawiam i zapraszam,
jeśli ktoś lubił losy mojej Emily, Syriusza, Lily, Remusa, Mary, Narcyzy i innych. :)

środa, 6 maja 2015

13. Kara Regulusa i Bellatrix. Samotność Remusa. Kolejna poważna wada Emily Addams.

Hej. Dziękuję tym, którzy NAPRAWDĘ czytają, o ile tacy są. Po niektórych komentarzach naprawdę widać, że są napisane tylko po to, aby były. Nie musicie się wysilać, lepiej już nic nie pisać, serio. Nie jestem idiotką, to trochę tak, jak poloniści wiedzą, kto nie czytał lektury.
Pozdrawiam. :)

     Czarny Pan przebywał w domu przy Elm Street - aktualnej siedzibie Śmierciożerców. Jak pewnie Wam wiadomo, zmieniali oni swoje położenie parę razy w miesiącu, gdyż tropiło ich wielu aurorów, pracowników ministerstwa i oczywiście członków Zakonu Feniksa. Za duże pieniądze dostawali bieżące informacje na temat śledztwa, które wszczęto już parę lat temu. Dzięki temu wiedzieli, kiedy i gdzie się przenieść. Bellatrix siedziała na krześle w jadalni i patrzyła ponuro w talerz przed sobą. Obok niej siedział Regulus, obojętnie wpatrując się w księżyc za oknem.
- Witam, moi drodzy przyjaciele. - powiedział wysokim głosem Lord Voldemort, czym wywołał u wszystkich zgromadzonych gęsią  skórkę. - Nie jestem zadowolony z Waszych ostatnich osiągnięć. Najbardziej zawiodłem się na mojej wiernej służebnicy Bellatrix i jej kuzynie, który nie tak dawno wstąpił, dzięki mojej ogromnej łasce, w nasze szeregi.
- Ależ Panie! Myśmy nie wiedzieli, że...
- Nie przerywaj mi! - krzyknął. W pomieszczeniu zapanowała głucha cisza. Wszyscy  wstrzymali oddech. Wiedzieli, że był bezwzględny i mogą się po nim spodziewać wszystkiego. - I nie mów, że nie wiedzieliście! Mówiłem Wam jasno i wyraźnie, żeby Potterów nastraszyć, a nie zamaltretować ich na śmierć! Charlus żyje, ale nie zechce z nami współpracować! Dorea, na której najbardziej mi zależało, jest już parę metrów pod ziemią! I to wszystko z Twojej winy, Regulusie! Czy Wy jesteście aż tak tępi?! Czy nie rozumiecie najprostszych słów, jakie się do Was kieruje?! Teraz młody Potter knuje za naszymi plecami i razem z Zakonem Feniksa narobią nam niezłego majdanu! A wszystko przez niezrozumienie polecenia! Albo działaliście za moimi plecami! Bellatrix! - kobieta podskoczyła na krześle, a na jej dekolcie pojawiły się purpurowe plamy. Z trudem spojrzała w stronę Voldemorta, hamując w gardle płacz. Chciała wszystko wyjaśnić, ale w obecnej sytuacji nie było to takie proste. - Czy Ty zawsze musisz robić wszystko po swojemu?! Dosyć tego! Wszyscy tu jesteście dla MNIE i macie działać na MOJE usługi! Jakbym akceptował samowolkę, to nie byłoby tych wszystkich spotkań i jasnej hierarchii! Odsuwam Was na jakiś czas od wszelkich działań!
     Bellatrix spadł kamień z serca. Myślała, że kara będzie gorsza, choć tak czy tak ją to ubodło. Zaczęły krążyć legendy o jej wymyślnych torturach, budziła respekt i grozę, a teraz chcą jej to odebrać. Czarny Pan uśmiechnął się pod nosem. Zebrani w jadalni zaczęli szeptać.
- Ale to jeszcze nie wszystko... Lucjuszu?
- Tak, Panie?
- Zejdź proszę z tą dwójką do lochów i zajmij się nimi odpowiednio. - na twarz Voldemorta wpłynął wredny uśmiech i wypuścił ze świstem powietrze, prostując się na krześle. Poprawił sygnet na palcu i spojrzał prosto w oczy Regulusowi. Chłopak wzdrygnął się lekko, ale utrzymywał spojrzenie. Bellatrix nawet nie podniosła wzroku.
- Co to znaczy ODPOWIEDNIO? Chciałbym w pełni zrozumieć Twój rozkaz, Panie, by nie popełnić żadnego błędu. Wiesz, że jestem oddanym sługą. - spytał Malfoy rozglądając się po zgromadzonych, szukając wśród nich uznania.
- Na początek wystarczy parę godzin niezbyt  zaawansowanych zaklęć. Chcemy mieć z nich jeszcze jakiś pożytek, prawda? Ale musimy się upewnić, że nie popełnią już błędu i nie będą mordować kogoś, kto może być nam jeszcze potrzebny. Czy nie mam racji, Regulusie? Chyba się ze mną zgadzasz? - sala zawrzała od śmiechu Śmierciożerców. Wszyscy mieli uciechę, patrząc na takie widowisko, ciesząc się w głębi, że to nie ich dzisiaj sięgnie kara.
- Rozumiem.
     Lochy wypełniły się od spazmatycznych krzyków próbującej się bronić Bellatrix i całkowicie bezradnego Regulusa. Nie mogli zrobić kompletnie nic bez różdżek. Lucjusz jednak się nie przechwalał, potrafił wiele i w sytuacjach tego wymagających potrafił być naprawdę surowy i bezwzględny. Z jednej strony robił to dlatego, że chciał ratować własny tyłek i nie chciał podpaść Czarnemu Panu. Z drugiej, takie akcje zawsze sprawiały mu swego rodzaju chorą przyjemność. Chyba wszystkich Śmierciożerców łączyło to samo - fascynacja sprawianiem bólu. Godziny mijały, a kuzynostwo było coraz bardziej wymęczone, spragnione, głodne, zmęczone i obolałe. Ich skóra była pokryta setkami siniaków i krwiaków, jednak były to tylko niegroźne obrażenia zewnętrzne, które nie utrzymają się długo. Z pewnością bardziej bolała ich utracona godność i duma.
~*~
     Remus wpatrywał się żałośnie w księżyc i czuł lęk przed nadchodzącą wielkimi krokami pełnią. Bał się, że tym razem zostanie sam. James odciął się od przyjaciół i żyje w swoim świecie, Syriusza ciągle nie ma, a Peter... Peter też znika na coraz więcej godzin. Lupin zwykle czuł się winny, że przyjaciele narażają swoje zdrowie i życie na niebezpieczeństwo, ale teraz poczuł się samotny, jak nigdy. Targały nim różne myśli, ale najbardziej chyba zawiódł się, że przyjaciele tak łatwo odchodzą od celów, które sobie postawili. James w akcie chorej zemsty myśli tylko o tym, jak dopaść Voldemorta, nie patrząc na plan, który chciał wprowadzać Zakon Feniksa. Syriusz buja w obłokach razem z Emily, gada dużo, ale mało robi. Gdzieś to wszystko się rozeszło. Od świąt wszystko wyglądało coraz gorzej. Lupin poczuł dłoń na swoim ramieniu, co skutecznie wyrwało go z zamyślenia.
- Remus, dlaczego jeszcze nie śpisz? - spytała Mary ubrana w zwiewną, krótką koszulę nocną. Chłopakowi na ten widok zaczęło szybciej bić serce, chociaż nic nie dał po sobie poznać.
- Po prostu nie mogę.
- Nie kłam, przecież widzę od jakiegoś czasu, że marnie wyglądasz. - MacDonald wślizgnęła się na parapet przed nim i spojrzała wielkimi, niebieskimi oczami prosto w jego oczy. Były tak niewinne, tak czyste, tak piękne.
- A bo to tylko od jakiegoś czasu... - Lupin zaśmiał się nerwowo, czując jej dłonie na swojej talii. - Lepiej mi powiedz, dlaczego Ty nie śpisz.
- Nic mi nie mów, Lilyanne rozpacza, nie da się z nią normalnie porozmawiać, spać też się nie da, słysząc, jak gada do siebie.
- Lily? Co Ty gadasz. Czemu?
- Dzisiaj miała dziwne spotkanie z Rogaczem. Miał wysmarowaną dłoń szminką i pachniał lawendą. Uparcie twierdził, że Irytek zrobił mu jakiś kawał, ale minę miał nietęgą. Nawet nie chciał z nią rozmawiać. A ja oczywiście musiałam zwrócić jej uwagę na tę cholerną rękę i zasugerować jej inną babę.
- Nie, to niemożliwe. James jest za bardzo zapatrzony w Lily. Możliwe, że to Irytek. Kiedyś, jak Łapa zasnął na korytarzu po jednej z akcji, zmienił mu kolor włosów na blond. Także niewykluczone, że i tym razem coś zmajstrował. Zresztą wiesz, jak Rogacz teraz na wszystko reaguje...
- Kurczę, trochę mi teraz głupio. Muszę jej to wyperswadować w takim razie, byłam absolutnie pewna, że jest jakaś inna.
- Nie sądzę. - Lupin uśmiechnął się delikatnie i pocałował dziewczynę w policzek.
- Remus?
- Tak?
- Może pójdziemy w sobotę do Trzech Mioteł na piwo kremowe? - zapytała dziewczyna i zarumieniła się lekko. Lunatyk skrzywił się pod nosem i opuścił głowę. - Coś nie  tak?
- Na weekend muszę wyjechać do rodziny, potrzebują mnie znowu.
- Skoro tak, to może jutro przejdziemy się na spacer po kolacji?
- Ok, możemy się umówić, nie wiem, wstępnie 19.15.
~*~
     W Pokoju Wspólnym Slytherinu odbywała się balanga. Uczniowie siódmej klasy zrobili sobie imprezę przed OWUTemami, mimo, że był to środek tygodnia. Po pomieszczeniu walały się butelki po alkoholu i śmierdziało dymem papierosowym. Emily wraz z Narcyzą siedziały na jednej z kanap i popijały whisky. Rozmawiały o sensie wszechświata, o przyjaźni i z każdym łykiem były coraz bardziej wstawione.
- W ogóle to gdzie jest Regulus, widziałaś go dzisiaj? - spytała wesoło rudowłosa, próbując w tłumie bawiących się nastolatków wypatrzeć swojego ex-przyjaciela. Jak zwykle, po alkoholu, rozwiązał jej się język i chciała naprawiać wszelkie kontakty i najlepiej zbawić cały świat od kłótni i wojen.
- Nie. - Narcyza czknęła głośno i podskoczyła na sofie. - Cholera, znowu.
- Muszę go poszukać.
- Ale po co? Jesteś z Syriuszem, nie zdradzaj mi kuzyna! - blondynka zaśmiała się głośno, czkając. Emily spojrzała na nią ostro.
- Nigdy nikogo nie zdradziłam. Muszę poszukać Regulusa, bo chcę się z nim pogodzić.
- Po tej whisky wszystko jest takie abstrakcyjne, to nie jest dobry materiał na kumpla, on się zmienił, wiesz? - spytała Narcyza i opadła ciężko na sofę.
- Musi mi coś wyjaśnić i to teraz.
     Rudowłosa wstała i sprawdzała każde dormitorium w poszukiwaniu chłopaka. Przeszkadzała co niektórym parom w sytuacjach intymnych, ale nie zrażała się wyzwiskami sypiącymi się w jej stronę. Nikt nie lubił, jak panna Addams sobie popiła. Dawała się wtedy we znaki wszystkim uczniom Slytherinu. Nawet tym najmłodszym. W końcu, stwierdzając, że Regulusa nigdzie nie ma, postanowiła wyjść na korytarze, gdzieś przecież musiał być. Nie mógł po prostu rozpłynąć się w powietrzu. Pomimo stanowczych protestów Narcyzy znalazła się w lochach. Ciężko oddychała, wstawiła się. Przetarła oczy i zaklęła pod nosem. Znów rozmazała makijaż. Przeszła kilkaset metrów i oparła się dłońmi o parapet, schylając głowę. Stała w takiej pozycji kilka minut. Wyciągnęła z kieszeni wymiętą paczkę papierosów i odpaliła jednego, zaciągając się mocno. Uwielbiała zabawę z wypuszczaniem dymu. W pewnym sensie  Narcyza była główną sprawczynią jej nałogu, zaraziła ją tym. Odpalała jednego za drugim, myśląc gorączkowo, gdzie mógłby podziewać się Regulus. Porzuciła myśl o pogodzeniu się. Teraz chciała tylko wykrzyczeć mu prosto w twarz, dlaczego go znienawidziła. Zniszczył jej opinię, zniszczył jej wiarę w damsko-męską przyjaźń, nie było go, gdy go potrzebowała, nie potrafił cieszyć się jej szczęściem. Można było wymieniać i wymieniać... Nagle usłyszała szybkie, zbliżające się kroki. Wystraszyła się, że może to być któryś z nauczycieli, a jej lotność umysłu w stanie  wskazującym nie pomagała jej wymyślić sensownej wymówki, dlaczego w środku nocy znajduje się pod wpływem alkoholu poza dormitorium, do tego paląc papierosy. Zamarła w miejscu. Kamień spadł jej z serca, gdy ujrzała przed sobą Syriusza. Jednak nie powitał on jej uśmiechem, czy pocałunkiem. Zmierzył ją lodowatym spojrzeniem i włożył ręce w kieszenie.
- Wiedziałem, że Cię tu znajdę. - powiedział sucho.
- Skąd?
- Pamiętasz to? - Black pomachał jej Mapą Huncwotów przed nosem. No tak, przecież oni mieli swoje wynalazki... Znów zapomniała. - Jesteś totalnie pijana.
- Wypiłam tylko trzy drinki, gorzej się dzisiaj czułam, pewnie dlatego tak to na mnie zadziałało.
- Nie kłam. - Syriusz ostro złapał ją za nadgarstek i przycisnął do kamiennej ściany. - Śmierdzisz, jak cała gorzelnia. To na pewno nie były trzy drinki. Zapomniałaś, że mieliśmy dzisiaj... - nie dokończył. Odsunął się od niej i spojrzał jej w oczy. Rozmazany makijaż, potargane włosy. Zauważył paczkę papierosów na parapecie. Wziął jednego z paczki i odpalił. - No tak, zapomniałaś. Dlaczego zawsze, kiedy pijesz, zapominasz o całym świecie? Co Ty chciałaś osiągnąć? Do tego w takim stanie włóczysz się koło Lochów, ktoś mógłby Ci coś zrobić!
- Ale z mojego domu nikt mnie nie tknie, rozumiesz?
- Pewna jesteś? Wszystkich byś broniła, jesteś zbyt naiwna! Gdzie oni byli, kiedy potrzebowałaś pomocy? Śmiali się z Ciebie, razem z całą resztą Hogwartu, kiedy mój braciszek rozpuścił paskudne plotki na Twój temat! I co, gdzie byli ci wspaniali Ślizgoni, co?!
- Dlaczego nagle się mnie czepiasz?! Jak Ty imprezowałeś, było wszystko dobrze, jak ja od czasu do czasu się napiję, to robisz ze mnie najgorszą! Nie pamięta wół, jak cielęciem był!
- Ale ja z tego zrezygnowałem. Dla Ciebie! Już tego nie potrzebuję, a Ty UDAJESZ, że tego nie potrzebujesz!
- Wcale o to nie prosiłam! - Emily poczuła, jak gotuje się w środku. Miała dość tej bezsensownej dyskusji. Nie dość, że cały wieczór nie miała na dobrą sprawę z kim pogadać o tym, co ją dręczy, to teraz jej własny facet robi jej wykład na temat alkoholu, jakby był jej ojcem. Paranoja.
- Fakt, nie prosiłaś. Ale tak działa miłość, wiesz? Że mimowolnie, z własnej woli zmieniasz się na dobre pod wpływem i dla drugiej osoby. I jeśli Tobie to nie odpowiada, to droga wolna, idź sobie i baw się z tymi swoimi Ślizgonami, staczaj się na dno, gwarantuję Ci, że wtedy nikt nie wyciągnie do Ciebie ręki!
- Ja też jestem Ślizgonką, zapomniałeś już? - Syriusz poczuł, jakby go spoliczkowała. To był cios poniżej pasa. Za cholerę nie chciała zrozumieć sensu jego wypowiedzi, chciała się tylko do czegoś doczepić. Przecież doskonale wiedziała, że akceptował ją taką, jaka jest. Bo była dobra, ciepła, kreatywna, delikatna. Mógł wymieniać jej zalety godzinami... Ale alkohol ją niszczył. Miał wrażenie, że z czymś sobie nie radzi, dlatego ucieka w tak płytki stan. I w sumie chyba tylko to powstrzymywało go od zrobienia sobie przerwy. Zresztą, sam nie chciał się poddać. Pierwszy raz. Choć dziewczyn mógł znaleźć na pęczki.
- Fakt, chyba przez ostatnie miesiące zapomniałem. Bo nie zachowujesz się tak, jak oni. Jesteś inna. Ale w tym stanie zachowujesz się identycznie, jak wszyscy. - złapał jej twarz w dłonie i złożył pocałunek na jej czole. - Jutro będzie Ci głupio, ale pamiętaj, że kocham Cię Addams. Nie niszcz sobie i nam życia.
     Zostawił ją samą z myślami. Przypartą do ściany. Z pustą paczką papierosów na parapecie.
~*~
      Następnego dnia przy śniadaniu Lilyanne siedziała kompletnie przybita. Rozmawiała w nocy z Mary o Jamesie, ale sama miała już mieszane uczucia. Zmienił się ostatnio, lecz wiele osób winiło o to śmierć jego matki. Syriusz uparcie wpatrywał się w zdechłą Emily siedzącą przy stole Ślizgonów. Remus wesoło rozmawiał z Mary prawie całe śniadanie, a Peter objadał się za czterech. Czyli prawie wszystko w normie. Jedynie Narcyza nieobecnie mieszała łyżką w swojej owsiance.
- Nie sądzisz, że już starczy? - zapytała Addams, spoglądając podejrzliwie na koleżankę.
- Ale co...? - blondynka nieprzytomnie oderwała wzrok od posiłku i spojrzała w oczy Emily z obłąkanym uśmiechem na twarzy.
- Na bronę Merlina, kobieto! Co Ty piłaś w nocy po moim wyjściu! Jesteś kompletnie nieprzytomna! Zjedz coś w końcu, bo niedługo już całkiem znikniesz! Wszystko na Tobie wisi. Jedz!
     Ich rozmowę przerwał jęk Avery'ego. Spojrzały obie w jego stronę, wskazywał palcem na koniec stołu Ślizgonów, gdzie siedział Regulus. Emily stanowczo odłożyła puchar z wodą i zapowietrzyła się. Zwróciła się do Severusa i już chciała zapytać, co się stało, ale zamilkła pod wpływem jego lodowatego spojrzenia. Mimo swojego żałosnego stanu zrozumiała. Stwierdziła, że nie będzie się wtrącać i opuściła głowę, próbując wyrzucić z głowy obraz pobitego chłopaka, który zwracał na siebie coraz większą uwagę uczniów. Narcyza zerwała się na równe nogi i podbiegła do kuzyna. Kompletnie zapomniała o tym, co zaplanowała na wieczór. Chciała dowiedzieć się, kto mu to zrobił.
- Regulus, dlaczego tak wyglądasz?! Co Ci się stało?!
- No domyśl się. - powiedział słabym głosem nawet na nią nie patrzeć.
- Gdzie byłeś w nocy? Emily Cię szukała parę godzin! - chłopak lekko drgnął. "Jednak mnie nie przekreśliła." pomyślał, nie komentując słów kuzynki. - Spójrz na mnie! Gdzie byłeś?
- Nie Twoja sprawa!
- Uciekłeś z Bellatrix, prawda? - spytała, chociaż wewnątrz znała już odpowiedź. - Wstawaj! Idziemy do Skrzydła Szpitalnego!
     Avery podszedł do dwójki nastolatków.
- Regulus, ona ma rację, musisz tam iść. Jesteś NAM wciąż potrzebny. - kiwnął na Mulcibera, a jego blond włosy znów wpadły mu w oczy. Po chwili wzięli już chłopaka pod ręce i pod bacznym wzrokiem wszystkich uczniów wyprowadzili go z Wielkiej Sali. Narcyza wzruszyła ramionami w stronę Emily, zabrała torbę i poszła za nimi. W drzwiach zderzyła się z Jamesem. Zaczerwieniła się lekko. Nie uszło to uwadze Lilyanne  i Syriusza, którzy obserwowali całą sytuację. Szepty ogarniały całe pomieszczenie.
- O, cześć. - powiedział chłopak, łapiąc ją lekko za nadgarstek.
- Witaj, Potter. Nie mam czasu na pogaduchy. Do wieczora. - stanowczo wyrwała się z delikatnego ucisku i przyspieszonym krokiem dogoniła Ślizgonów prowadzących Regulusa. W oczach Lilyanne pojawiły się łzy.
- Co  tam? - spytał James, siadając przy stole Gryfonów. - Coś mnie ominęło?
- Nie, ale nas chyba coś ominęło. - powiedziała Mary, wpatrując się w niego uparcie. Chłopak zaśmiał się w głos.
- Jak mogłeś... - wysyczała Evans. - I to jeszcze z NIĄ.
- O co Wam chodzi? Macie równo pod kopułą? Zderzyłem się z nią w drzwiach! Liluś, ogłupiałaś, czy co? - spytał, głaszcząc dziewczynę po głowie. - Chodź tu, Głuptasie. - przytulił ją do swojej piersi i napotkał surowy  wzrok Syriusza. Oboje już chyba wiedzieli. - Ale cieszę się, że przynajmniej jesteś o mnie zazdrosna, to znaczy, że Ci na mnie w końcu zależy!

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

12. James i blondynka. Legilimens. Szpieg Crouch.

Hej!
Nie zmieściłam się w terminie z dodaniem rozdziału. Dwa tygodnie temu dowiedziałam się, że moja przyjaciółka jest umierająca i byłam całkiem rozbita, kompletnie nie miałam głowy do pisania, jednak jakimś cudem wyszła z krytycznego stanu i od paru dni jest lepiej. Mam nadzieję, że część Wam się chociaż w małym stopniu spodoba. Chciałabym jednocześnie prosić Was o opinie, wszelkie. Te pochlebne, jak i te niepochlebne. 
Pozdrawiam


     Mijały tygodnie, śnieg stopniał, a hogwarckie błonia skąpały się w blasku słońca. Uczniowie tłumnie wychodzili na dwór, zapominając o nauce. Dla siódmoklasistów był to cięzki czas, czas przygotowań do OWUTemów, egzaminu, od którego zależała ich przyszłość. Tylko James nie potrafił skupić się na tym, co powinno być dla niego najważniejsze. Parę tygodni temu McGonagall poinformowała go o śmierci jego matki. Nie umiał pogodzić się z tragedią, jaka go spotkała. Obwiniał się w pewien sposób. Jedynie Lilyanne trwała przy nim niezmiennie. Syriusz miał serdecznie dosyć jego fochów i ciągłego użalania się nad sobą. Jedna rozmowa, druga, trzecia... Nic nie przynosiło skutków. Zrezygnował. Remus nie umiał dotrzeć do Pottera, zresztą to nigdy nie było łatwe. Nauczyciele litowali się nad nim, nie wyciągali konsekwencji z braku zadania domowego, ale on nie chciał litości, chciał tylko sprawiedliwości. Stał na skraju Zakazanego Lasu, przybierając postać jelenia. Tylko w tym wcieleniu mógł gnać przed siebie, co tchu i choć na chwilę zapomnieć o tym, co rozdzierało go od środka. Położył się i wdychał zapach traw, działało to na niego kojąco. Parę metrów od siebie usłyszał czyjeś kroki. To była Narcyza. Szła w jego kierunku, znali się bardzo dobrze, choć nie pod tą postacią.
- Cześć. - powiedziała uśmiechnięta i pogłaskała zwierzę po pysku. Miała straszne cienie pod oczami, a mundurek z barwami Slytherinu wisiał marnie na jej ramionach. Rogacz spojrzał na nią i opuścił głowę. Nie chciał teraz jej towarzyszyć. Chciał mieć święty spokój, by móc w końcu pomyśleć, odpocząć. - Widzę, że jesteś smutny. Pobądź ze mną, posiedzimy razem. - Jeleń wstał i skierował się powoli w stronę Zakazanego Lasu. - Stój! - krzyknęła Narcyza, a na jej policzku wstąpiły rumieńce. "Co ja robię, do cholery, gadam do zwierzęcia" pomyślała, ale szybko zreflektowała się. Uznawała go za przyjaciela, wielokrotnie płakała przy nim, czego nie robiła przy nikim innym. - Zostań, proszę. Potrzebuję Cię. Wiem, że mnie rozumiesz.
     James ze złością tupnął kopytem o trawę i ciężko wypuścił powietrze, kierując się w stronę Narcyzy. Blondynka zwątpiła, przebiegł ją dreszcz. W końcu był to zwykły jeleń, mógł jej zrobić krzywdę, jeśli coś by mu się nie spodobało. Jednak ku jej zdziwieniu przeszedł parę metrów i pochylił przed nią głowę, by mogła go pogłaskać. Ulżyło jej. Po jej policzkach spływały dwie łzy. Zaczęło się.
- Kochany, nie wiem, co mam robić. Załamuję ręce. Nie jestem kompletnie przygotowana do egzaminów, czuję presję ze strony rodziny, wiem, że muszę to zdać jak najlepiej, a zwyczajnie mi to nie idzie. Do tego ten idiota... - Rogacz podniósł na nią wzrok. - Opowiadałam Ci. Mój "narzeczony"... Jaki on jest tępy... Mam go po dziurki w nosie... Dlaczego zgodziłam się na tak chore rzeczy. Każdy dyktuje mi, co mam robić. Nie pamiętam, kto ostatnio zapytał mnie o zdanie... Może gdybym dobrze się uczyła i była niezależna finansowo odcięłabym się od  rodziny, tak jak to zrobił mój kuzyn. Ale nie jestem! Mają mnie, nie wypuszczą. Bazują na mojej urodzie. To tylko każdy widzi. Nie pamiętam, kiedy ktoś ostatnio zapytał, czego JA chcę, jak JA się czuję. Ale to nieważne. Jestem beznadziejna. Tchórzliwa, zależy mi tylko na kasie i pozycji, nikt mnie nie lubi, wstydzę się swojego wnętrza. Mam parę osobowości i rozdwojenie jaźni. Wariuję. - usiadła pod drzewem i ukryła twarz w dłoniach. Zapłakała głośno. James był skonsternowany. Przez parenaście spotkań zdążył ją już trochę poznać i nawet polubić. Zobaczył w niej zupełnie inną Narcyzę. Wrażliwą, pełną dobrych chęci i inteligentną. Postanowił, że to czas, by się ujawnić. Poszedł za drzewo i przemienił się w człowieka. Blondynka podskoczyła i stanęła na równe nogi. Omal nie zemdlała, gdy zobaczyła go przed sobą.
- Potter, co Ty... - jej brązowe oczy zwęziły się małe szparki. - Animag! Psiamać... A ja Ci tyle powiedziałam, jaka ja jestem głupia! - zaczęła podążać w stronę zamku. Pierwsze krople deszczu spadły na jej czoło. Wściekła gnała przed siebie.
- Zaczekaj! - krzyknął James, prawie biegnąc. Dogonił ją i złapał za ramię. Jego nozdrza wypełnił zapach lawendy. Pachniała cudownie. Próbowała mu się wyrwać. - Nie walcz ze mną! Przestań! Chcę Ci pomóc! - złapał ją w swoje silne ramiona i okiełznał w ciągu sekundy. Poczuł przypływ adrenaliny, coś takiego, kiedy nigdy nie czuł przy Lilyanne. Zdziwił się i zszokowany opuścił ręce.
- O  co Ci chodzi, Potter? Masz mnie nigdy więcej nie dotykać, nigdy więcej na mnie nie patrzeć i nigdy więcej do mnie nie mówić! Jesteś bezczelny! Wykorzystywałeś mnie, śmiałeś się ze mnie za plecami...
- Nigdy się z Ciebie nie śmiałem. Sam jestem w ciężkiej sytuacji. - dziewczynie zrobiło się głupio, natychmiast przypomniało jej się, że jego matka nie żyje. - Nie udawaj teraz. Jesteśmy przyjaciółmi. - Narcyza zrobiła minę, jakby poczuła jakiś nieprzyjemny zapach. Nigdy nie miała przyjaciela. Nie wiedziała, co to znaczy.
- Nie orientuję się, na czym polegają takie chore układy, ale wydaje mi się, że na szczerości, co nie jest, jak widać, Twoją najmocniejszą stroną. Powiem McGonagall o tym, że jesteś niezarejestrowanym animagiem, na pewno się ucieszy.
- Nie rób tego, dogadajmy się! - Jamesa ogarnął strach, o jego drugiej postaci wiedzieli tylko przyjaciele. Poczuł, że popełnił błąd ujawniając się przed Narcyzą. Z drugiej strony nie mógł jej zmusić, by tego nie robiła. Im dłużej patrzył jej w oczy, im dłużej czuł jej zapach, zaczęło się dziać z nim coś dziwnego. Sam nie umiał tego opisać. Zawsze mu się podobała, nie startował do niej tylko dla zasady, była ze Slytherinu. Teraz jednak wyrzucał siłą z głowy twarz Lilyanne. - Umów się ze mną.
- Phi! - prychnęła pod nosem i zaśmiała się. - Jeżeli to jest Twoja karta przetargowa, to dziękuję, nie skorzystam.
- Nawet nie wiem, po co jeszcze z Tobą rozmawiam i po co się przed Tobą płaszczę...
- To nie rozmawiaj, nie jestem kolejną Evans, którą możesz dołączyć do swojej licznej kolekcji. - spojrzała w jego czekoladowe oczy. Widziała w nich pustkę. Nie umiała nic z nich wyczytać. Teraz przydałaby się Emily z jej cudowną zdolnością czytania w myślach. Zastanawiała się, czego on do cholery od niej chce. Była wściekła, a zarazem kamień spadł jej z serca, że w końcu zjawił się ktoś, kto chciałby z nią porozmawiać.
- Znam Cię i wiem, że nie jesteś taka, jak teraz. Wiem, że jesteś wrażliwą kobietą, pełną zalet, których inni w Tobie nie dostrzegają przez maskę, którą nosisz. - z każdym słowem topniała jej bariera, pierwszy raz ktoś bezinteresownie prawił jej komplementy, pierwszy raz od tak długiego czasu ktoś poznał ją od innej, lepszej strony. Zawsze miała słabość do takich mężczyzn, więc szybko poddała się impulsowi. Wspięła się na palce i złożyła na jego ustach pocałunek. Dawno się nie całowała. Wiedziała, że zwariowała, ale to było tak przyjemne. Wiedziała, że nigdy nic z tego nie będzie, ale chciała chociaż na chwilę uwolnić się od  tego całego gówna, w którym tkwiła. Nie obchodziła jej Lilyanne, nie obchodził jej Lucjusz. James odwzajemnił pocałunek, sam nie wiedząc, co robi. Pachniała tak cudnie, jej dotyk był tak aksamitny. Zbliżał się wieczór, wokół nie było żywej duszy, ale mimo to oboje czuli dreszczyk emocji, który dodawał ich pocałunkowi magii. Nagle usłyszeli dźwięk łamanej gałęzi. Oderwali się od siebie. - To na pewno zwierzę. - powiedział James i przyciągnął ją do siebie zdecydowanie, kładąc dłonie na jej talii. Cmoknął ją w usta.
- Muszę iść. Jutro, o 19, tutaj. - Narcyza skierowała się zdecydowanie w stronę zamku, a niebo nad ich głowami było już całkiem pochmurne.
- Nie mogę, bo... - jęknął Rogacz. Blondynka odwróciła się na sekundę i jednym spojrzeniem przekonała go do przybycia. Wiedział, że źle robi. Nie miał żadnych wyrzutów sumienia. Lilyanne trzymała go na dystans, nawet nie byli parą. Nic złego się nie stanie, jeśli w końcu będzie mógł zapomnieć i trochę zrelaksować się u boku jednej z najpiękniejszych dziewcząt Hogwartu. Tego było mu potrzeba, a Lily postanowiła trzymać dziewictwo do ślubu. I to całkiem poważnie. Wiedział, że był w tym momencie skurwielem, ale mózg przy Narcyzie zaprzestał pracy.
~*~
     Emily stała w opuszczonej sali i czekała na Severusa. Stresowała się, odkąd wiedziała, że Syriusz ma mapę, na której widać, gdzie kto się znajduje. Miała jedynie nadzieję, że Peter zajmie go tak, jak obiecał. Dostał za to w końcu aż 20 galeonów i parę czekolad. Przebierała z nogi na nogę i tupała podeszwą o kamienną podłogę. Nagle drzwi otworzyły się z impetem. Do środka wszedł czarnowłosy, wysoki chłopak.
- Jesteś w końcu. - syknęła. Nie odpowiedział. Usiadł na zakurzonym krześle i wpatrywał się intensywnie w jej oczy. - Czego konkretnie ode mnie chcesz? Mieliśmy nie rozmawiać, miałam inwigilować ich do zakończenia Hogwartu.
- I po Hogwarcie również. Tego od Ciebie oczekujemy. Dostarczyłaś nam parę przydatnych informacji. Liczymy na więcej.
- Domyśliłam się, że po końcu roku szkolnego też będę musiała męczyć się z tym debilem. - przewróciła ze znudzenia oczami, ostatnie wypowiedziane słowo zabolało ją, musiała jednak grać. - To tylko po to mnie tu ściągnąłeś?
- Jestem tu w prywatnej sprawie.
     Snape wyglądał koszmarnie. Przetłuszczone włosy przyklejały mu się do czoła, a ziemista cera nabrała woskowego wyglądu. Cienie pod oczami były widoczne z odległości kilkunastu metrów, a siniaki na jego dłoniach nie wróżyły nic dobrego. Poza tym trzęsły mu się ręce i Emily czuła, że Ślizgon najprawdopodobniej nie zmieniał dłuższy czas ubrań.
- W jakiej?
- Musisz nauczyć mnie oklumencji. - Rudowłosa omal nie zachłysnęła się śliną. Nikt nigdy nie prosił jej o nic takiego, choć wiele osób wiedziało o jej zdolnościach.
- Kiedy mam to zrobić? Na to trzeba czasu, musisz się przygotować, musisz...
- Jestem przygotowany. Znam podstawy. Wiem, na czym to polega. Potrzebuję Twojej pomocy, żebym mógł wskoczyć na wyższy poziom.
- Jesteś przygotowany, powiadasz... - Emily zaśmiała się pod nosem. - Zobaczymy. - wyciągnęła różdżkę przed siebie, Severus wstał. - Legilimens!
     Przed jej oczami pojawił się mały Snape płaczący w kącie, ukrywający się przed pijanym ojcem. Ku jej zdziwieniu pani Pince biegała po całej kuchni w poszukiwaniu różdżki. Mały chłopiec płakał i zakrywał uszy dłońmi. Po pomieszczeniu latały talerze, przewracały się krzesła, powstała karczemna awantura. Obraz rozmył się. Teraz stała przy sali transmutacji w Hogwarcie. Zauważyła Severusa i Lilyanne, całowali się, całkowicie niezdarnie. Mieli może 12 czy 13 lat. Oboje mieli wypieki na twarzy i strasznie głośno oddychali. Emily skrzywiła się na ten widok, wspomnienie znów się zmieniło. Snape czatował pod łazienką prefektów. Poczekał, aż uczniowie zniknęli za rogiem i wypowiedział hasło. Słychać było dźwięk puszczonej wody. Skierował się w stronę pomieszczenia i obserwował półnagą Lily wchodzącą do wielkiego basenu. Wpatrywał się w nią, jak masuje się po ramionach, po piersiach, jego ręka spoczęła w spodniach.
- FU! - krzyknęła Addams i spojrzała ze wstrętem na Severusa.
- Co to miało być?! Miałaś mnie UCZYĆ! A nie przeglądać moje wspomnienia! Jeżeli komukolwiek o tym powiesz, to Cię zniszczę, rozumiesz? Jesteś kolejną osobą, którą stworzyłem, mogę Cię tak samo zniszczyć.
- Nie musisz mi grozić, nie chcę się dzielić z kimkolwiek takimi obrazami. Poza tym, jeżeli byś się przygotował, wiedziałbyś, że inaczej Cię nie nauczę. Ja mogę Cię tylko atakować. Cała siła jest w Tobie. Albo to masz, albo musisz odpuścić sobie naukę oklumencji.
- Próbuj jeszcze raz. - Snape wyprostował się i skierował rózdżkę w stronę Emily, gotowy się bronić.
- Legilimens!
~*~
     Lilyanne siedziała w Pokoju Wspólnym i rozmawiała z Mary na temat Jamesa. Była wniebowzięta, chciała w końcu się zgodzić i powiedzieć mu, że może zostać jego kobietą. Sprawdzała go na kilka sposobów, by uniknąć rozczarowań. Zdał. Nasłała na niego Fabrizię Loreno - Angielkę włoskiego pochodzenia, czarnowłosą piękność. Zdecydowanie odparł jej zaloty. Wysyłała mu anonimowe listy miłosne - wszystkie jej pokazał i wyśmiał ewentualną chęć spotkania się z nim. Ponadto zbliżyła ich do siebie śmierć jego matki. Pomogła mu stanąć na nogi i była dla niego największym wsparciem w najtrudniejszych chwilach. Sądziła, że spędzili ze sobą już tyle miesięcy, że może obdarzyć go zaufaniem. W głowie snuła plany na przyszłość, widziała już domek z ogródkiem i trójkę dzieci bawiących się ze sobą, dwie rude dziewczynki i chłopca. Ponadto chciała mieć mugolski samochód, urządzać przyjęcia rodzinne, wyjeżdżać na wakacje, chodzić na zabawy...
- A Sama-Wiesz-Kto? - entuzjazm Lily osłabł. Zapomniała. W dobie stresów przedegzaminacyjnych cisza przed burzą nie zwracała jej uwagi, żyła, jak dotąd i nie widziała w tym nic dziwnego. Myślała czasem o wojnie, ale w murach Hogwartu czuła, że to wszystko jej nie dotyczy. Sprawiała wrażenie, że nie do końca zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji.
- Jego już nie będzie. Jestem tego pewna. - uśmiechnęła się nerwowo i spojrzała w stronę dziury w portrecie, grube krople deszczu napastliwie uderzały o okno. Do środka wszedł Rogacz. - O, James! Jesteś w końcu. - wstała z kanapy, a na jej usta wstąpił niepewny uśmiech, spojrzała na Mary, by ta dodała jej odwagi.
- Cześć. - powiedział i wszedł na schody. Lily poszła za nim. Odwrócił się w pół drogi. - Przepraszam Cię, nie mam teraz siły na rozmowę, czy spacer, zresztą nie ma ku temu warunków, porozmawiamy jutro, OK? - dziewczyna nic  nie odpowiedziała, tylko przytuliła się do niego. Poczuła jego zapach wymieszany z zapachem lawendy. Coś jej nie grało.
- Dlaczego inaczej pachniesz?
- Nie teraz, Irytek zrobił mi kawał. - skłamał szybko i skierował się do góry. Poczuł wyrzuty sumienia, że jest wobec niej tak oschły. - Jeszcze raz przepraszam, naprawdę źle się czuję. Jutro porozmawiamy. - pocałował ją w policzek i po chwili zatrzasnęły się za nim drzwi dormitorium. Zdezorientowana Lilyanne zeszła do Mary i usiadła na kanapie.
- On coś kręci, mówię Ci. - powiedziała zdecydowanie MacDonald i spojrzała badawczo na  rudą. - Na pewno coś ukrywa.
- A może po prostu był zmęczony. - próbowała go usprawiedliwić Lily. - W końcu tyle go ostatnio spotkało... Nie zawsze musi mieć ochotę na moje towarzystwo.
- Ale na towarzystwo innej tak? - zapytała ironicznie Mary, a na jej policzki zapłonęły ze złości.
- O czym Ty mówisz? - spytała Evans czując, jak jej serce przyspiesza, a ręce zaczynają się pocić.
- Miał szminkę na dłoni. Musiał nią wytrzeć usta. Ale mogę się mylić...
     Lily zdenerwowała się, a jej plany legły w gruzach. Ośmieszyła się przed samą sobą. Może jednak Mary się myli i James jest niewinny, może nic takiego nie zrobił.
~*~
     Syriusz stał przed wejściem na Trzecie Piętro i rozglądał się nerwowo. W tym miejscu był umówiony z Bartym. Wypatrywał go na próżno, minęło już 10 minut odkąd powinien stawić się przed posągiem. Kiedy Łapa miał już zrezygnować, usłyszał za sobą wysoki głos chłopaka.
- Musiałem się wyrwać.
- Jesteś w końcu. Już prawie odszedłem. - powiedział czarnowłosy. - Dobra, co masz dla mnie za informacje?
- Najpierw kasa. - powiedział Crouch. Syriusz rozejrzał się, czy nikogo nie ma wokół i dał chłopakowi woreczek pełen galeonów. Jego oczy rozbłysły.
- No to gadaj.
- Mam niezłego newsa. Podobno Twoja lala Cię szpieguje.
- Że co?! - krzyknął Black i przyparł Barty'ego do ściany. - Kto Ci nagadał takich bzdur! Oddawaj kasę!
- W naszych kręgach tak mówią, że ma się dowiadywać, co się dzieje w Zakonie  Feniksa, dlatego z Tobą jest. Nic więcej nie wiem!
- Kto Ci to powiedział?! - Syriusz omal nie rozdarł chłopakowi koszuli.
- Avery.
- Co za sukinsyn...
- Black, zastanów się, nic nie rób pochopnie. Cudem mi to wypaplał. Nazywają ją Morticią, a ten debil w końcu sypnął, o kogo naprawdę chodzi. Zrobisz z tym co chcesz, ale Avery'ego zostaw w spokoju, dobrze Ci radzę.
     Syriusz odwrócił się i zaczął zbiegać po schodach. Krew uderzyła mu do głowy, poczuł, jak tętno mu przyspiesza. Czy ona mogła go aż tak zdradzić? Czuł, że musiał to wyjaśnić! Jeżeli nie zrobi tego teraz, zaraz, to oszaleje. W ekspresowym tempie kierował się w stronę Lochów. Wiedział, że prędzej czy później ja tam spotka, chociaż miałby na nią czatować godzinami. Po kilkudziesięciu minutach stania przy parapecie zaczął się uspokajać. Zganił siebie z myślach za to, że mógł uwierzyć komuś takiemu, jak Crouch. Muszą znaleźć nową wtykę. Usłyszał, jak śpiewa. Jej niski, seksowny głos odbijał się echem od pustych ścian. Zmierzała do Lochów. Wyszedł jej na przeciw. Omal się nie wywróciła ze strachu.
- O matko, ale mnie wystraszyłeś! Co tu robisz, chyba się nie umawialiśmy na dzisiaj?
- Musiałem Cię zobaczyć. - podszedł do dziewczyny i przytulił ją mocno. - Em?
- Tak? - podniosła głowę, spojrzała w jego oczy i uśmiechnęła się, zaciskając swoje dłonie na jego pośladkach.
- Nie, już nic.
- Zacząłeś, to dokończ! Wiesz, jak tego nie lubię!
- No dobra, chociaż to głupie... Mogłabyś mnie kiedykolwiek w jakikolwiek sposób zdradzić?
- Co?! - rudowłosa odsunęła się i spojrzała na niego, jakby był z innej planety. - Co Ty gadasz? Dobrze się czujesz? Myślałam, że tę kwestię już wyjaśniliśmy i mamy ją za sobą. Nigdy nikogo nie zdradziłam i gardzę takimi ludźmi i takimi związkami. Ktoś Ci czegoś nagadał?
- Nie, po prostu musiałem się upewnić.
- Kretyn. Ale i tak Cię kocham.
     Syriuszowi spadł kamień z serca. Było mu głupio, że przez kilkadziesiąt minut był przekonany, że Emily mogła kogokolwiek szpiegować. Była na to zbyt dobra i wiedział o tym doskonale, w końcu znał ją najlepiej na świecie. Jednak to był dla niego sygnał, że musi się bardziej pilnować i uważniej dobierać informatorów. Inaczej cały plan Zakonu Feniksa może legnąć w gruzach.

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

11. Alastor Moody. Wizyta w domu Blacków. Szpital.

Hej! 
Napisałam, że dodam część, po czym tego nie zrobiłam.
Przepraszam.
Na weekend utonęłam w papierkowej robocie i myślałam, że przez tę biurokrację nabawię się kociokwiku. 
Na szczęście udało mi się coś naskrobać, odstresowując się tym przy okazji.
Pozdrawiam! 

~*~
     Dolina Godryka powoli budziła się, na ośnieżone dachy spływały leniwe, pojedyncze promienie słońca. W oddali było słychać trzeszczenie gałęzi i pohukiwanie sów. Nad tym miejscem roztaczała się cudowna aura. Nikt nie pomyślałby, że zeszłego wieczora w domu państwa Potterów rozegrało się tak wiele dramatycznych scen. Wigilia kilku czarodziei nabrała innego znaczenia, niż dotychczas. Parę rodzin dotknęła głęboka melancholia i smutek. Przed posiadłością Dorei znajdowały się krwawe odciski butów prowadzące do wielkiego dębu. Tam ślad się urywa. Nie było jednak żadną tajemnicą, kto zaatakował to małżeństwo. Nikt nie miał wątpliwości. W kuchni stali aurorzy zbierający ślady włamania i krwawej jatki. Niejaki Moody, tęgi jegomość z długimi, blond włosami rozglądał się po podłodze. Był osobą bardzo ambitną. Ostatniej nocy jemu też złożono wizytę. We wrześniu porwano jego narzeczoną, z którą miał się pobrać. Wczoraj poinformowano go, że zabrano mu wszystko, co było dla niego najważniejsze. Złamano życie młodej dziewczyny, by zaspokoić swoje chore żądze i ukarać Alastora w związku z jego przynależnością do Zakonu Feniksa i wielką niechęcią do odejścia z tej organizacji. Wcześniej były pogróżki, Moody szukał sprawców, szukał winnego, szukał poszlak, opętała go ta myśl. Nie mógł jednak nic zrobić, nie dotarł do żadnych konkretnych śladów swojej kobiety. Wewnątrz siebie miał jednak nadzieję, że żyje. Wszystko jednak zostało rozwiane, jego serce zmieniło się w zimny kamień. Ukrywał obsesję, chęć zemsty, która zawładnęła nim tak, że nie liczyło się dla niego nic innego niż to, by zgładzić jak najwięcej Śmierciożerców, a może nawet i samego Czarnego Pana, jeśli nadarzy się ku temu okazja. Ostatniej nocy poprzysiągł sobie, że będzie robił, co w jego mocy, by jak najmniej osób cierpiało tak, jak cierpiał on.
- Alastor, idziemy. - z zamyślenia wyrwał go głos wysokiego czarodzieja, Seana Patil. - Musimy porozmawiać z Charlusem. On obudził się jako pierwszy. Nie wiemy, co pamięta i czy w ogóle cokolwiek. Widziałeś, w jakim byli stanie. Ktoś musi porozmawiać z ich synem i poinformować go o zaistniałej sytuacji. Jest już pełnoletni, ale mimo to, zapewnij mu należytą ochronę.
- Zrobię, co w mojej mocy, ale sądzę, że z chłopakiem powinien pogadać ktoś inny. Ja jestem zbyt bezpośredni. - na twarzy Moody'ego pojawił się niezidentyfikowany grymas. Bał się takiej odpowiedzialności, sam jest złamany, przecież nie umie powiedzieć 17-latkowi, że jego rodzice byli torturowani przez kilka godzin, w efekcie czego leżą w agonii u Munga. Pan Patil uśmiechnął się smutno.
- Fakt, nie pomyślałem... Porozmawiam o tym z Sarą Longbottom. Ona to załatwi. A teraz chodź, a niech reszta tu posprząta.
     Wyszli na ganek. Spojrzeli na krwawe ślady pozostawione na śniegu. Obaj skrzywili się. Co mają w głowie ludzie, którzy potrafią zrobić tak straszne rzeczy drugiemu człowiekowi? Czym się kierują? Czyżby chęć zawładnięcia światem potrafiła doprowadzić do tak okropnych czynów? Jeśli tak - czarodzieje nie byli przyzwyczajeni, nie znali skali takiego okrucieństwa. Przynajmniej wiedzieli, z kim mieli do czynienia. Z pewnością nie są to żarty. Moody i Patil spojrzeli się  na siebie, kiwnęli porozumiewawczo głowami. Teleportowali się w tym samym czasie do szpitala u Munga.
~*~
     Motocykl z piskiem wylądował na podjeździe domu przy Bordeaux Alley 23. Miły dla ucha warkot silnika ucichł wraz z przekręceniem kluczyka. Emily ściągnęła kask i potrząsnęła długimi, ognistymi włosami, uderzając nimi w twarz chłopaka siedzącego za nią. Ten uśmiechnął się, czując jej słodki zapach.
- Niezła jazda! - krzyknął. - Musisz mnie tego koniecznie nauczyć!
- Dobra, ale teraz są ważniejsze sprawy. Przyjaciele. - Syriuszowi zrobiło się głupio, że nawet w tak poważnych sprawach zabawa brała górę i zaburzała racjonalne myślenie. Choć rzadziej, zdarzało się to nadal. Chciał się tego wyzbyć, zwłaszcza, że nadchodziły czasy, które wymagały takiej postawy.
     Emily bez pukania otworzyła drzwi domu i od razu musiała uchylić się, by nie oberwać zaklęciem. Upadła z hukiem na podłogę i zasłoniła głowę rękoma.
- Co Wy robicie, do cholery! To ja! Addams! - krzyknęła z wściekłością i gdy światło zapaliło się, wstała i otrzepała ubranie. - Mózg Wam odjęło?!
- Przepraszam, myśleliśmy, że to Śmierciożercy wrócili. - powiedziała Lilyanne, przytulając przyjaciółkę. Emily pierwszy raz poczuła obrzydzenie i pomyślała w głębi "szlama". Po chwili zrobiło jej się strasznie głupio, ale nie umiała powstrzymać odrazy, gdy czuła na sobie dotyk Evans. Zawsze uważała się za człowieka lepszej kategorii przez czystość swojej krwi, jednak nikomu tego nie przyznawała. Ponadto uczucie to często bladło przy empatii, która wypełniała ją od stóp do głów. Nie umiała przejść obojętnie obok czyjejś krzywdy, zostało jej to do dziś, bo znów uczucie wzięło górę. Spojrzała na twarze ludzi znajdujące się w pomieszczeniu. Jej chłodne spojrzenie spoczęło na rodzicach Lil i jej siostrze, którzy siedzieli wciśnięci w kanapę.
- Co tu się stało? - spytał Black, stając za Emily. James przeniósł na niego wzrok i poderwał się z podłogi. Remus kiwnął mu głową na powitanie i głaskał po głowie zapłakaną Mary.
- Łapa, jak dobrze, że jesteś! - Potter uściskał przyjaciela. - Wpadła tu Twoja kuzyneczka z Twoim bratem!
- Regulus jest... jest... - MacDonald zapłakała rzewnymi łzami i ucichła. Nie mogło do niej dotrzeć to, że ktoś niemal w ich wieku robi tak straszne rzeczy. Czuła się upokorzona. Pierwszy  raz stanęła oko w oko z kimś tak okrutnym i bezwzględnym. Wciąż ogarniała ją panika. Emily podniosła wzrok i spojrzała na Rogacza.
- Może Ty za nią dokończysz? W co znowu wplątał się ten gamoń?
- On jest Śmierciożercą. - Syriusz poczuł, jakby ktoś wbił sztylet w jego serce. Nie spodziewał się, że jego młodszy brat okaże się na tyle głupi, by wstąpić w ich szeregi. Może był arogancki i oschły w stosunku do niego, ale nie chciał, żeby tak skończył. Nie wyobrażał go sobie w takiej roli. Wypełniało go poczucie winy.
- Potter, pewien jesteś? To poważne oskarżenie! - spytała Emily, która wewnętrznie była w ogromnym szoku, choć nie okazywała tego na zewnątrz. Wiedziała o planach Regulusa, ale nie wierzyła w jego słowa, myślała, że są to zwykłe przechwałki krnąbrnego nastolatka.
- Pokazał nam Mroczny Znak na przedramieniu! Atramentem sobie tego chyba nie narysował, co nie?
- Rogacz, uspokój się. - powiedział Remus. - Nerwy w niczym tu nie pomogą.
- Ten gnój nas straszył i znieważył moją najdroższą Lilyanne!
- Co on Ci zrobił? - Addams wytrzeszczyła oczy i szturchnęła łokciem rudowłosą.
- Nie chcę o tym mówić. - Lily spuściła głowę, a na podłogę spadły dwie, wielkie łzy.
- Opluł ją, zwyzywał, przyciskał nogą do podłogi... - Mary w końcu odezwała się i otarła policzki od płaczu. Emily nie wierzyła, że mówią o tej samej osobie. Chociaż jego zachowanie względem niej mogło wskazywać na to, że jednak nie jest taki, jaki był wcześniej - ciepły i opiekuńczy.
- I tego właśnie mu nie daruję... - wysyczał pod nosem James, a w jego oczach pojawiły się niebezpieczne ogniki.
- Chcesz poznać moich rodziców? - Syriusz zapytał poważnie Addams. - Chciałbym złożyć im teraz wizytę.
- Łapa, przemyśl to. Nie działaj w nerwach! Wiem, że się powtarzam, ale sądzę, że powinniśmy przemyśleć to na zimno. Bez pośpiechu. - Remus ostrzegł przyjaciela i jednym łykiem dokończył szklankę mugolskiego whiskey. Skrzywił się okropnie.
- To jest teraz moja sprawa i załatwię ją po swojemu. To jak, Emily, jedziemy?
- Jasne, nie ma sprawy.
~*~
     Bellatrix Black siedziała na wielkiej sofie w salonie domu przy Grimmauld Place 12 i przeglądała pergamin z nazwiskami mugolaków, który dał jej Rudolf. Większość nazwisk kojarzyła ze szkoły, uśmiechała się pod nosem, gdy wyobrażała sobie tortury, które mogłaby zastosować. Była dumna z osiągnięć dnia poprzedniego. Jej ciotka zwijała się z bólu, gdy Regulus bombardował ją Cruciatusem i szeregiem zaklęć czarnomagicznych. Była pod wrażeniem młodszego kuzyna i jego wiedzy w tym zakresie. Nie spodziewała się, że będzie na tyle twardy i opanowany, by zadać tyle bólu bez mrugnięcia okiem. Śmiała się do rozpuku, gdy pomieszczenie wypełniał przeraźliwy wrzask Dorei. Sama zajęła się Charlusem, który płakał z bezsilności. Nim zajęła się w "specjalny sposób". Na jej twarzy pojawił się ohydny grymas przyjemności. Walburga była bardzo dumna z syna i po obfitej, pysznej kolacji podarowała mu paręset galeonów na "drobne wydatki" i powierzyła mu książkę z miksturami czarnomagicznymi do przewertowania. Dom państwa Blacków wypełniała teraz cisza. Narcyza stała przy oknie popijając czerwone wino, Bellatrix  paliła papierosa i odstawiła pergamin na etażerkę stojącą obok sofy, Walburga kończyła właśnie przygotowywać veritaserum (o zapas poprosił ją sam Czarny Pan, w ważeniu eliksirów nie miała sobie równych) i wywar żywej śmierci, a skrzaty domowe szły na swoje posłania.
     Nagle ciszę przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Walburga wypuściła z rąk fiolkę ze świeżo przygotowaną miksturą na podłogę. Czarna maź rozlała się po dywanie i zaczęła cuchnąć. Oczy wszystkich w pomieszczeniu zwróciły się na czarnowłosego chłopaka.
- Co Ty tu robisz?! Jak śmiesz... - Bellatrix wstała na równe nogi i mierzyła w kuzyna różdżką.
- Składam Wam wizytę. Wraz z moją kobietą, Emily Addams.
- Witam. - dziewczyna nawet się nie uśmiechnęła, skinęła głową w stronę Narcyzy, która zmierzała w ich stronę.
- Walburgo, to ta dziewczyna, z którą dzielę dormitorium. Wspominaliśmy Ci o niej podczas ostatniej kolacji. - blondynka mrugnęła porozumiewawczo. Rysy twarzy pani Black złagodniały.
- Dobry wieczór. - powiedziała i spojrzała z wyczekiwaniem na syna.
- Każesz mu stać w TWOIM domu? Temu... Wielbicielowi szlam i odmieńców?! To zdrajca naszego rodu! Zdrajca naszej rasy! Jak możesz, jak Ci nie wstyd, Ty...
- Bella, oszczędź sobie płuc. Nie przyszedłem tu do Ciebie. Chcę się widzieć z Regulusem.
- On śpi. - powiedziała pospiesznie matka. - Nie sądzę, żeby chciał z Tobą rozmawiać o tej porze.
- Ale ja muszę - powiedział z naciskiem - z nim porozmawiać. I nie obchodzi mnie to, czy śpi. Mam do niego bardzo ważną sprawę.
- Twój brat miał dzisiaj bardzo ciężki dzień!
- O, w to nie wątpię. - zaironizował czarnowłosy. Emily ścisnęła go za ramię i spojrzała na niego  ostro.
- Syriusz, przestań. Może w takim razie złożymy państwu wizytę jutro rano? Wtedy chyba Reg nie będzie już spał i będzie mógł z nami porozmawiać.
- A kim Ty w ogóle jesteś, co?! - wrzasnęła rozwścieczona Bellatrix. Jej czarne oczy błyszczały złowieszczo, a klatka piersiowa podnosiła się gwałtownie wraz z każdym oddechem. - Kolejnym mieszańcem w życiu tego kretyna?! Jeśli tak, to nie masz prawa przebywać tu ani chwili dłużej!
- Ale to nie... - chciała wtrącić Narcyza, lecz Addams przerwała jej zdecydowanie.
- Otóż mylisz się. Jestem czarownicą czystej krwi i tak jest od pokoleń. Z tego, co mi wiadomo, a moje drzewo genealogiczne sięga czasów założenia Hogwartu, nie miałam w rodzinie ani jednego mugola. Mogę dalej oddychać Twoim powietrzem? - zapytała z ironią rudowłosa.
- Chodź. - Syriusz odwrócił się w stronę drzwi, mając zupełnie inny plan co do rozmowy z bratem. - Nie będziemy tracić tu swojego czasu.
- Do widzenia. - powiedziała Emily i rozejrzała się po twarzach kobiet.
- Phi! - prychnęła pod nosem Bellatrix i odwróciła się do okna, odpalając kolejnego papierosa. Narcyza kiwnęła dziewczynie głową, a Walburga z wściekłością wpatrywała się w wielką dziurę na dywanie wypaloną przez eliksir. Będzie musiała wszystko robić od nowa! Pomieszczenie wypełnił huk zamykanych drzwi.
~*~
     Państwo Evans wrócili z trudem do czynności dnia codziennego. Petunia wciąż była przerażona i cały dzień nalegała na to, by przyjaciele Lilyanne opuścili ich dom. Po Jamesa przyszła Sara Longbottom i bez słowa zabrała go ze sobą. Peter przespał w łóżku wiele godzin. Lily przygotowywała drżącymi rękami świąteczny obiad. Nie tak to wszystko miało wyglądać. Bała się coraz bardziej tego, co czeka ich po ukończeniu szkoły. Plotki o tępieniu mugolaków teraz wydawały się realniejsze, niż kiedykolwiek wcześniej. Wiedziała, że nie było to zdawkowe gadanie dla wypełnienia czasu i siania grozy. Martwiła się o Pottera, kobieta, z którą poszedł nie miała wesołej miny. Musiało stać się coś poważnego. Lilyanne uważała w głębi, że było to coś związanego z jego rodzicami, ale wolała o tym nie myśleć. Miała nadzieję, że się myli. Była zła na siebie, że wczoraj nie wykorzystała swojej ogromnej wiedzy, by ochronić swoją rodzinę. Miała wyrzuty sumienia, chciała nawet zniknąć z ich życia i nigdy więcej ich nie spotkać, ale czuła, że nie potrafiła tego zrobić. Z zamyślenia wyrwał ją głos matki.
- Córeczko, nie przejmuj się, damy sobie jakoś radę. - powiedziała i przytuliła dziewczynę. - Tę pieczeń należałoby już wsadzić do piekarnika, nie sądzisz? - spytała i uśmiechnęła się blado.
- Tak, Mamo. Trochę odleciałam...
     W pokoju gościnnym Remus rozmawiał z Mary. Tłumaczył jej, że sytuacje, gdzie będą musieli stawiać czoła Śmierciożercom mogą się zdarzać i muszą być na to przygotowani. Sam bał się niepewnej przyszłości, jednak wiedział, że nic już nie będzie takie, jak przedtem. Nic, jeśli nikt nie będzie na tyle odważny, by im się sprzeciwić.  Skrycie wierzył, że jego umiejętności magiczne nabyte poza zajęciami pozwolą mu pomóc ludziom. Po tym, co przydarzyło im się w nocy wiedział, że chce walczyć z czarną magią. Uważał, że ma w sobie coś, co pozwalałoby mu nawet na zostanie nauczycielem. Miał bowiem zdolność tłumaczenia największym leniom i tłumokom rzeczy najtrudniejszych. Dobrym przykładem jest tu Peter, który cudem przechodził z klasy do klasy, a udało mu się dokonać rzeczy cholernie trudnej i jest animagiem. Gdyby nie Lupin, nigdy by do tego nie doszło. Jednak nie lubił przypisywać sobie zasług, nie to sprawiało mu radość, lecz to, że ktoś dzięki niemu coś umie, czego nie nauczyłby się sam. Kiedy rozmawiali z rodzicami Jamesa o Zakonie marzył, by mógł przeprowadzić serię wykładów i nauczyć ich zaklęć, które znalazł sam, parę lat temu w zapomnianych książkach biblioteki Hogwartu. Umiał znacznie więcej niż czarodzieje z parunastoletnim doświadczeniem w pracy aurora. Oczywiście, nie wszyscy. Jednak skupiał się na tym, że chciałby nauczyć ich, jak walczyć ze złem, które stawało się coraz silniejsze. Miał do siebie żal, że wczorajszej nocy nie zrobił nic, by ochronić przyjaciół i rodzinę Lily. Obiecał sobie, że nigdy nie pozwoli nikogo skrzywdzić w swojej obecności. Poczuł, jak dziewczyna przysuwa się bliżej niego i kładzie mu głowę na ramieniu. Uśmiechnął się pod nosem. Od paru dni zaczęła ich łączyć pewna więź, która sprawiała im obojgu przyjemność. Pogładził ją po pięknych, ciemnych włosach.
- Przy Tobie czuję się bezpieczniejsza, wiesz?
- Dziękuję, Mary. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak wiele znaczą dla mnie Twoje słowa. - niesforny blond kosmyk opadł mu na czoło. Odgarnęła go jednym ruchem dłoni. Spojrzeli sobie prosto w oczy. Oboje poczuli przypływ adrenaliny. Każde z nich chciało tego samego już od dłuższego czasu. Chcieli być dla siebie kimś więcej, niż tylko przyjaciółmi. Remus przybliżył do niej swoją twarz. Błękit jej tęczówek przeszywał go na  wskroś. Poczuł, że opuszcza go odwaga. Przeklął siebie w myślach i spuścił wzrok. Poczuł jej chłodne palce na  swoim policzku. Przez parę sekund ogarniało go przerażenie. Ciszę wypełniały tylko ich głębokie oddechy. Pocałował ją. Czule i delikatnie. Trwali w tej czynności parę sekund, napawając się tą chwilą. Zdarzenia minionej nocy rozmyły się niczym zły sen. Byli teraz tylko dla siebie. Tak bliscy. Tak szczęśliwi...
~*~
    W szpitalu u Munga uzdrowiciele krzątali się poddenerwowani i mówili do siebie niezrozumiałe dla Jamesa słowa. Jego świat zawalił się, gdy rozmawiał z panią Longbottom. Chciał, by to był tylko ponury żart. Nigdy wcześniej nie podejrzewałby, że ludzie, których zna mogą zrobić jego rodzicom coś tak okrutnego. Przepełniała go ogromna gorycz i chęć zemsty. Siedział w poczekalni z zaciśniętymi pięściami i czekał, by wejść do ojca. Jego matka wciąż się nie wybudziła, jej stan był ciężki. Nie wiadomo, czy z tego wyjdzie. Świadomość tragizmu całej sytuacji powodowała u niego przejmujący smutek. Był sam. Nikt nie trwał przy jego boku. Nikt go nie pocieszał. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak ważna jest dla niego rodzina. Jak bardzo nie chciał, by coś się stało. W jego głowie zrodziła się myśl, że gdyby nie był wtedy u Lilyanne, mógłby w czymś zaradzić, a jednocześnie uchroniłoby to jego przyjaciół i jej rodzinę przed niebezpieczeństwem.
- Pan Potter? - młoda pielęgniarka wyszła z sali i spojrzała żałośnie na chłopaka. Rogacz kiwnął głową i wstał. Jego spocone dłonie zostawiły ślady na jasnych spodniach. - Proszę wejść, ale na krótko. Pański ojciec nie czuje się najlepiej.
    James wszedł do sali. Biel ścian raziła go w oczy. Spojrzał na łóżko przy oknie i rozpłakał się. Charlus leżał bezwładnie na poduszce, był strasznie blady. Na jego rękach, twarzy i torsie malowało się wiele krwiaków, sińców i blizn. Odwrócił głowę w kierunku syna.
- Podejdź tu. - nakazał. Rogacz pokonał tę krótką odległość czując, jakby przeszedł parę kilometrów. Nogi trzęsły mu się niesamowicie, a w głowie kłębiło się wiele najróżniejszych myśli. Nigdy nie widział, by ktoś doprowadził człowieka do takiego stanu.
- Tato, przepraszam, ja...
- To nie jest Twoja wina, nie możesz się tym obarczać. - wysapał mężczyzna, próbując się podnieść.
- Tato, leż. Co mam Ci podać? - spytał James, patrząc, jak trudno jest ojcu mówić i poruszać się.
- Nic. Twoja matka się nie wybudziła, możliwe, że umrze. - oczy Charlusa zaszły łzami. - Nic nie mogłem zrobić. Pastwili się nad nami wiele godzin. Chcę Cię o coś prosić. Obiecaj mi, że nie wstąpisz do Zakonu. Nie może spotkać Cię coś takiego, co nam się przytrafiło. Jamie, obiecaj mi to teraz.
- Tato, kocham Cię i kocham mamę, ale nie mogę, rozumiesz? Proś mnie, o co chcesz, ale nie o to. Po tym, co Wam zrobili, wiem i jestem pewny, że chcę z nimi walczyć. I zrobię wszystko, by zniszczyć tych, którzy Was skrzywdzili. Znajdę ich i pożałują, że żyją. Nie skrzywdzą nikogo więcej. Choćby miało mi to zająć lata. To Ci obiecuję.  

czwartek, 9 kwietnia 2015

Liebster Award.

Hej!

Dziś wieczorem, a najpóźniej jutro zostanie dodana nowa część opowiadania.
Póki co, zostałam nominowana przez jedną z moich ulubionych blogerek (http://wojny-rodow.blogspot.com) do Liebster Award. Polega to na tym, że trzeba nominować 11 osób zadając im 11 pytań. Te osoby udzielają odpowiedzi i wytyczają kolejne 11 i zadają kolejne pytania i tak w kółko. Ja aż tylu osób nie znajdę na pewno, ale parę chyba uda mi się wybrać, zwłaszcza, że nie można wybrać tego, kto nominował. ;)

Ja nominuję:
1) http://huncwotka.mylog.pl
2) http://huncwoci-zupelnie-inna-historia.blogspot.com

I tutaj jedno wielkie upsss! Reszta blogów, którą chciałam nominować, została nominowana wcześniej. Trudno, widocznie tak musiało być.

Teraz zadam te nieszczęsne 11 pytań, na które chciałabym, byście odpowiedziały. :)
1) Jakim byłaś dzieckiem?
2) Co pamiętasz ze swojego dzieciństwa?
3) Skąd wzięło się zainteresowanie Huncwotami?
4) Kiedy pierwszy raz miałaś styczność z twórczością Rowling?
5) Czy lubisz inne książki z dziedziny fantastyki? Jeśli tak, to jakie i co w nich najbardziej cenisz?
6) Jakimi słowami mogłabyś określić swój charakter?
7) Jacy ludzie wzbudzają w Tobie niechęć i odrazę?
8) Czy ktoś miał wpływ na Twoją twórczość?
9) Czy planujesz rozwinąć swój talent i napisać własną książkę?
10) Co sądzisz o stereotypach? Czy czasem łapiesz się na tym, że sama się nimi posługujesz?
11) Kogo stawiasz sobie za wzór w życiu? Czy możesz uznać jakąś realną bądź fikcyjną osobę za swój autorytet?

Teraz udzielę odpowiedzi do pytań Ady (http://wojny-rodow.blogspot.com)

1. Kiedy i co skłoniło cię pisania?
- Jak miałam niespełna 10 lat przeczytałam parę książek z serii "Harry Potter", wcześniej miałam styczność z twórczością innych pisarzy, ale jakoś nigdy nikt nie spowodował, że zachciało mi się pisać cokolwiek. Wiek, w którym zaczęłam mówi sam za siebie. Opowiadanie znajdowało się na serwisie mylog.pl, było OKROPNE. Później za każdym jednym razem zakładałam nowy blog, traciłam na niego pomysł - słomiany zapał. Gdzieś tam na tym serwisie istnieje opowiadanie, które kontynuuję teraz. Notki powstały 8 lat temu, dodane zostały na myloga 5 lat temu. Nie są najlepszej jakości, ale poprzysięgłam sobie, że ten blog dokończę. I mimo wieloletniej przerwy chcę dopełnić obietnicy, ponieważ jakiś czas temu w szpitalu okazało się, że mam paskudne zwyrodnienie, sprawa neurologiczna. Wygląda to niezbyt ciekawie, stąd bodziec do powrotu.
2. Jak często nachodzi cię wena twórcza?
- Parę razy w tygodniu, ale nie zawsze mogę ją wykorzystać, bo mam półroczną córeczkę w domu i to ona pochłania większość mojego czasu. Ale muszę jej to wybaczyć. ;)
3. Co uważasz za swój największy sukces?
- Pokonanie sepsy w ciąży, kiedy w moim mieście nie dawali mi dużych szans na przeżycie. Pojechałam do Poznania i udało się. Uratowali mnie i Weronikę. Sprawa była beznadziejna, bo nie mogłam prawie chodzić i z trudnością oddychałam, do tego mało pamiętam z tego czasu, gadałam, jak jakiś retard umysłowy, ale udało się. To z pewnością największy sukces, wolę walki miałam ogromną.
4. Co najbardziej lubisz robić, co sprawia, że się odprężasz?
- LEŻEĆ, bezapelacyjnie. Najlepiej  ze słuchawkami w uszach. Uwielbiam polski gotyk (Closterkeller, Artrosis, Moonlight), tylko przy nim skupiam się na swojej osobie i na tym, żeby się zrelaksować.
5. Jaki jest twój ulubiony film i dlaczego?
- Jest tego wiele. Uwielbiam wszystkie filmy Hitchcocka, ze względu na klimat tam panujący. Są psychodeliczne, a ja to bardzo lubię. Ponadto bardzo zauroczyły mnie parę lat temu "Dziewiąte Wrota" z Deppem w roli głównej. Opowiada on o księdze napisanej przez samego Lucyfera. Więcej zdradzać nie będę - polecam. No i oczywiście "Lot nad kukułczym gniazdem" - rola Nicolsona niezapomniana!
6. Co najbardziej lubisz w pisaniu?
- Swobodę, którą mi daje. :) I wolność umysłu.
7. Którą z postaci swojego opowiadania lubisz najbardziej?
- Narcyzę, Syriusza i Mary. I czasem Emily. Może dlatego, że mają one swoje odpowiedniki w moim realnym świecie.
8. Dlaczego według ciebie życie ma sens?
- Kiedyś nie miało go wcale, żyłam z dnia na dzień. Zawsze tylko coś chciałam, nie udało się, to przechodziłam nad tym do porządku dziennego, stawiałam nowy cel itd. Ale nie widziałam w tym większego sensu, serio. Teraz jest nim moja córka, przede wszystkim. Zawsze będzie na pierwszym miejscu. Ponadto chciałabym wrócić do śpiewania, to było moją pasją. No i co jakiś czas chciałabym wykorzystać moją licencję na skoki spadochronowe, ale do tego trzeba mieć pieniądze. ;)
9. Jakie jest twoje największe marzenie?
- Nie denerwować się, nie stresować niczym, nie musieć się martwić o jutrzejszy dzień, o to, jak przetrwam i czy przetrwam. Chciałabym wiedzieć, że zapewnię córce to, czego sama nie miałam. Niestety, przy polskiej rzeczywistości będzie o to trudno.
10. Czego najbardziej nienawidzisz?
- Hm, ciężko powiedzieć. W moim słowniku nie istnieje słowo "nienawidzę". Staram się być dobrym człowiekiem i nie hodować w sobie tak wyniszczających uczuć. Jednakże jest  wiele rzeczy, których nie toleruję. Ktoś mądry kiedyś powiedział "tolerancja jest cnotą ludzi bez przekonań". I ja w to szczerze wierzę, zresztą życie pokazało mi, że tak jest. :) Bardzo nie lubię fałszu.
11. Za co najbardziej cenisz ludzi?
- Za szczerość. :) Za empatię, wierność, wiarę w coś wyższego, inteligencję wrodzoną, uprzejmość, wysoką kulturę osobistą. :) Za wszelkie te cechy, które giną na rzecz bycia dla siebie wrednymi, chamskimi, głupimi, puszczalskimi etc. To nie moja bajka. :)

piątek, 3 kwietnia 2015

10. Zastraszenie Potterów, Bellatrix i Motocykl.

     Przy Bordeaux Alley 23 już dawno wstało słońce. Przygotowania do Wigilii w domu państwa Evans szły pełną parą. Wielką, zieloną choinkę przyozdobiono w najróżniejsze bombki i łańcuchy oraz przypięto światełka. Dla przyjaciół Lily, którzy nigdy nie robili tego własnoręcznie było to nowe, ekscytujące doświadczenie. James usilnie chciał się dowiedzieć, w jakim celu ubiera się drzewo, które śmierdzi i z którego co chwila na podłogę upadają pojedyncze igiełki.
- Przecież trzeba to sprzątać! To bez sensu! Nie możemy po prostu zaczarować tej choinki tak, jak robi się to w naszym świecie? Będzie mniej roboty! - powiedział, starając się zgarnąć zmiotką bałagan na szufelkę. Nie bardzo wiedział, jak się za to zabrać. Wyglądało to komicznie.
- Nie, James. My mamy taką tradycję. Dla mugoli to niezwykle ważne. Dzieje się tak na całym świecie i nikt nie narzeka. Poza tym spójrz na nią. - wskazała nosem na drzewo. - Czy nie wygląda ślicznie? Tu nie używa się magii i nigdy się nie używało. Jestem jedyną czarownicą w rodzinie.
- Nie pomyślałem o tym. Pierwszy raz jestem na świętach gdzieś poza domem, a zwłaszcza u rodziny mugolskiej. Nie jestem przyzwyczajony, musisz dać mi czas. - mrugnął do Rudowłosej. W salonie znalazła się reszta przyjaciół.
- Co będziemy teraz robić? - zapytała Mary, siadając na wygodnej kanapie.
- Możemy ulepić bałwana! - oczy Lily rozbłysły, pojawiły się w nich łobuzerskie iskry. - Tak! Już dawno tego nie robiłam...
- A co to bałwan? - spytał Peter. Remus pacnął go książką w głowę. Petunia, która właśnie wyszła z kuchni załamała ręce i spojrzała błagalnie na matkę.
- Mamo, oni są z innej planety! - przewróciła oczami i zrobiła nadąsaną minę. Potter uśmiechnął się pod nosem.
- Tunia! Nie wolno tak mówić! To są nasi goście i przyjaciele Lilyanne!
- Nie przeproszę! - blondynka założyła ręce i oparła się o ścianę. Jej nozdrza rozszerzały się z każdym oddechem.
- Mamuś, ona nam po prostu zazdrości. Całe życie tak było, odkąd dostałam list z Hogwartu stała się nie do zniesienia, bo ona nie urodziła się inna, jak ja.
- Zamknij się, jesteś zwykłym dziwadłem! Nigdy Ci nie zazdrościłam, jesteś świruską! Jeżeli myślisz, że chciałabym być kimś takim, jak Ty, to się mylisz! Brzydzę się Tobą! - Lily  zawstydziła się, że w jej rodzinnym domu, jej własna siostra tak ją znieważyła w obecności przyjaciół. Zrobiła się czerwona na twarzy. Nie chciała wszczynać kłótni. Odwróciła się na pięcie i wybiegła z salonu. Mary poszła za nią. Matka obu dziewcząt ukryła twarz w dłoniach. Już chciała coś powiedzieć, ale...
- To jest Twoja siostra, dziewczyno! Ją boli to, co mówisz! Rozumiesz? Ona Cię kocha, a Ty nie doceniasz tego, jak wspaniałą przyjaciółkę masz koło siebie. Zastanów się nad sobą, nie wolno Ci nią pomiatać! - James stanął na wprost Petunii. Spojrzał na jej kościste dłonie, na których było widać ślady po zmywaniu naczyń. Uciekała w pracę. Nie chciała ich tutaj. - Lilyanne nas zaprosiła, bardzo chciała, żebyśmy przyjechali. Gdyby nie to, już byśmy sobie stąd pojechali. Ja nie lubię być nieproszonym gościem. Ale zostaję tu ze względu na nią, bo to wspaniała osoba. I póki tu jesteśmy, nie pozwolę Ci więcej obrazić Lily, zastanów się nad tym, co powiedziałem. - dziewczyna spojrzała mu w oczy. Podkochiwała się w nim, kiedyś na peronie zrobił im kawał, od  tamtej pory zawiesiła na nim oko. Zrobiło jej się głupio. Nie mogła wytrzymać spojrzeń wszystkich w pokoju. Wróciła do kuchni i znów szorowała blaty, które dopiero co wypucowała na błysk. Blond kosmyki oswobodziły się spod starannie zrobionego końskiego ogona i wpadały jej w oczy. Przeklęła pod nosem.
~*~
     W domu państwa Potterów panował chaos. Rodzice Jamesa  pieczołowicie zabezpieczali wszystkie dokumenty i rzucali zaklęcia ochronne na mury. Byli przybyci brakiem jedynego syna u ich boku, tym, że być może na dniach będą musieli porzucić miejsce, w którym żyli nieprzerwanie tyle lat. Dorea Potter była uzdrowicielką w szpitalu Munga. Miała długie, kręcone kasztanowe włosy i ogromne, szare oczy. Była spokrewniona z rodem Blacków, stąd też jej niebanalna uroda, której nikt nie mógł odmówić. Charlus był od niej parę lat starszy, jego włosy czarne, jak heban wciąż były w nieładzie, a okrągłe okulary co chwila zsuwały się na orli nos.
- Kochanie, słyszałeś to? - spytała Dorea, jej oczy rozszerzyły się ze strachu, w dłoń pochwyciła różdżkę.
- Ćśśś. - Charlus przyłożył palec do ust. Na około domu słyszeli dziwny świst. Woda w pucharze zaczęła lekko drgać, a ogień w kominku ruszał się tak, jakby do środka wpadł wiatr. - Ktoś tu jest.
     Bellatrix stała na zewnątrz w długiej, czarnej sukni, a jej kręcone włosy oplatały bladą  twarz. Kopnęła parę razy w drzwi, śmiejąc się przy tym złowieszczo. W oddali za drzewami stał Regulus i Rudolf.
- Wyłazić! - krzyknęła przeraźliwie, rzucając zaklęcia w dom. Niestety wszystkie z nich odbijały się od murów i kobieta musiała robić uniki. Zdenerwowało ją to. Nie mogła przebić się do środka. Gorączkowo myślała, co mogłaby zrobić w takiej sytuacji. Musi jakoś wywabić ich na zewnątrz. - Wyłazić natychmiast! Skoro nie chcecie ze mną rozmawiać, złożę wizytę Waszemu plugawemu synalkowi, dalej, Dorea! Bratanicy nie wpuścisz?
     Drzwi otworzyły się z impetem. Stanęła w nich starsza kobieta. Jej długa, granatowa szata powiewała na wietrze. W ręku ściskała różdżkę. Obok niej stanął jej mąż.
- Czego od nas chcesz, nie wstyd Ci pojawiać się tutaj? Walburgia nie byłaby zadowolona wiedząc, że odwiedziłaś ciotkę. My zresztą też nie jesteśmy z tego powodu szczęśliwi.
- Wierz mi, Ciotuniu, że mnie również nie sprawia to przyjemności. Gdybym tylko mogła nie pojawiałabym się w tym ohydnym miejscu. Dolina Godryka... Tfu. - splunęła Potterom pod nogi i uśmiechnęła się szeroko, nawijając na palec kosmyk swoich kręconych włosów. - Jestem tu z... Tak jakby z poselstwem.
- Kto Cię przysyła? - spytał Charlus, robiąc krok do przodu. Przeczuwał, jaka będzie odpowiedź. Jego żona prężnie działała w Zakonie jako uzdrowiciel, a on jako auror. Byli bardzo cenni dla  organizacji.
- Głupi, czy tylko udaje? - spytała retorycznie. - Sami-Wiecie-Kto. - powiedziała wykrzywiając usta. Zauważyła, jak Potter chciał wypowiedzieć zaklęcie. Była pierwsza. - Incarcerous! - z końca jej różdżki zmaterializowały się pętle krępujące małżeństwo. Starali się wyrwać, jednak bez skutku. Bellatrix przywołała Rudolfa i Regulusa, za pomocą magii wnieśli Doreę i Charlusa do domu.
     Rozejrzeli się po wnętrzu. Większość wolnej powierzchni wypełniały zdjęcia Jamesa, Syriusza, Dumbledore'a i rodziny Potterów. Rozglądali się po każdym pomieszczeniu. Widać było, że chcieli coś ukryć, jednak ciężko było cokolwiek znaleźć. Musieli bardzo się postarać i zrobić to tuż przed ich przybyciem. Panowała atmosfera strachu. Bellatrix spojrzała na szklaną wazę, która z pewnością była rodzinną pamiątką. Zauważyła błysk przerażenia w oczach Charlusa. Z uśmiechem na twarzy zbiła drogocenną rzecz. Porcelana rozsypała się z hukiem na kawałki. W powietrzę uniósł się pył. To z pewnością były czyjeś skremowane zwłoki. Śmierciożercy roześmiali się.
- No cóż, powiedziałabym przepraszam, ale nie czuję, abym była Wam winna przeprosiny. Gdybym miała więcej czasu, zabawilibyśmy się w grę, w pytania i zadania, magicznie. - przysunęła się niebezpiecznie do małżeństwa. - Ale mam tu do wykonania rozkaz. Chodzi o Waszą działalność w plugawym Zakonie Feniksa. Bardziej przydatni będziecie nam.
- Nigdy! - wykrzyknął Charlus, robiąc się coraz bardziej czerwony od sideł. - Nigdy nas do tego nie zmusicie!
- Spodziewałam się takiej odpowiedzi. Regulus, chodź. Poćwiczysz sobie zaklęcie niewybaczalne na żywym fantomie. - Bellatrix zaśmiała się w głos i przyciągnęła chłopaka za kołnierz, wręczając mu różdżkę do ręki. Rudolf przypatrywał się całej sytuacji z wygodnej kanapy. Spojrzał pod stolik, gdzie leżał zwinięty pergamin. Schylił się i wziął go do ręki. Na liście znajdowały się nazwiska mugolaków chronionych przez Zakon. Pokazał to Belli.
- Bosko. - wysyczała pod nosem, widząc przerażone miny Potterów. - Regulus! - krzyknęła. - Do roboty!
Chłopak drżącą ręką wyciągnął różdżkę przed siebie i wymierzył ją w stronę ciotki. Nie mógł wytrzymać jej spojrzenia. Miał na uwadze to, że to mimo wszystko jego rodzina.
- Dalej! - poganiała go Bellatrix. - To zdrajcy naszej rasy! Jak to nie podziała, pójdziemy po ich synalka!
Regulus opuścił wzrok. Zacisnął wargi. Poczuł pod powiekami piekące łzy. W momencie opanował się, ogarniała go wściekłość i rozgoryczenie. Miotały nim najróżniejsze emocje. Przez jego głowę przewijały się obrazy Syriusza z Emily, James drwiący z niego, jego matka, prawiąca mu kazania o wierności wobec  czystości krwi i rasy czarodziejów.
- Crucio! - wykrzyknął, a z jego różdżki wystrzelił ostry promień. Przejmującą ciszę przerwały przenikające wrzaski Dorei. Charlus trząsł się ze strachu, chciał pomóc żonie, ale nie mógł. Bał się o syna, wiedział, że Bellatrix pójdzie po niego, cokolwiek się tu nie stanie.
~*~
W domu rodziny Addamsów wigilia mijała w radosnej atmosferze, mimo zaginięcia babci. Było mnóstwo pysznych potraw, cała góra prezentów (w tym parę dla Syriusza) i prześliczne ozdoby znajdujące się na kominku i przy żyrandolach. Wszyscy siedzieli przy długim, suto zastawionym stole, spożywając miód pitny. Powoli zaczynało się robić późno.
- Mamo, my już pójdziemy, chcę Syriuszowi pokazać mój motocykl.
- Ty i te Twoje wynalazki... Dobrze, chociaż nie pochwalam jazdy na tym czymś. - powiedział Alastor, kręcąc głową. - Ona jest szalona. - zwrócił się do Syriusza.
- Pozwól jej na odrobinę rozrywki, sam dobrze wiesz, jakie zasady narzucone są w Hogwarcie. Trzeba odpocząc od tego rygoru! Zakaz wychodzenia nocą z dormitoriów, nie można posiedzieć na korytarzach, trzeba się ciągle uczyć. Idźcie, dzieciaki. - Armina ciepło uśmiechnęła się do dwójki nastolatków kończąc swój trunek. Emily i Łapa mrugnęli do siebie porozumiewawczo. To właśnie w środku nocy daleko od ich pokoi rozpoczął się gorący romans. Rudowłosa złapała chłopaka za rękę i pociągnęła do obskurnego pomieszczenia, gdzie przy drzwiach znajdował się ogromny, czarny Harley. Dziewczynie zaświeciły się oczy na jego widok.
- Jak ja się za nim stęskniłam! - pisnęła, dosiadając maszyny. Wcisnęła sprzęgło i przekręciła gaz. Usłyszała nasłodsze mruczenie maszyny i poczuła wibrację pod dłońmi. Wciągnęła głęboko powietrze. Zamarzyła nagle o jeździe. Wiedziała jednak, że na  ośnieżonej nawierzchni daleko nie zajedzie. Syriusz przyglądał jej się z zaciekawieniem.
- Co się z tym robi? - zapytał.
- Przemieszczasz się. Gdzie chcesz. To mugolski wynalazek, prowadzisz i jeździsz po drodze. Ja go jednak trochę ulepszam. - mrugnęła do chłopaka i zgasiła maszynę. Wstała i schyliła się w stronę silnika. - Muszę go trochę wyczyścić.
- Teraz?
- Nie, Głuptasie. - zaśmiała się w głos. - Przy okazji.
- Jak go ulepszasz? To znaczy, że co więcej może?
- To znaczy, że może latać! - powiedziała podekscytowana, a w jej oczach pojawiły się wesołe iskierki. Uwielbiała rozmawiać o swoim wynalazku. - Poza tym trochę musiałam się namęczyć, ale umieściłam przycisk, który powoduje ogromne przyspieszenie, chociaż powinnam trochę nad tym popracować, nie działa w pełni sprawnie jeszcze, ale to kwestia czasu. Przerabiam go oczywiście tylko za pomocą magii, choć czasem i ona nie działa. Wtedy jeżdżę po mugolskich szrotach i szukam części zamiennych. - na jej ustach pojawiał się coraz większy uśmiech, kiedy Black robił się coraz bardziej zdziwiony. Nie wiedział kompletnie, o czym ona mówiła, ale chyba nawet nie chciał wiedzieć. Ufał jej i karmił się jej pasją. Spodobało mu się to.
- Jesteś bardzo mądrą czarownicą, wiesz? - zapytał, łapiąc ją w talii.
- Wiem. - odpowiedziała nieskromnie i zaczęła go całować, głaszcząc jego policzek brudną od smaru dłonią. Gdy oboje poczuli falę gorąca w dole brzucha, odskoczyli od siebie. Coś pukało w okno.
- Sowa? - spytała Emily i przechwyciła od niej list. - Do Ciebie. - Black rozerwał pieczęć i wodził oczami od lewej do prawej strony.
- Regulus... - powiedział pod nosem. Rudowłosa wyrwała mu pergamin z ręki, a jej oczy rozszerzały się z każdym kolejnym zdaniem.
- Wsiadaj, jedziemy! - krzyknęła, podając Syriuszowi kask. - Nie bój się, nie pozabijam nas, wkładaj to na głowę!
~*~
     Grupa przyjaciół siedziała w pokoju dziennym państwa Evans. Byli już najedzeni po kolacji. Peter spał na górze. Rodzice Lily i Petunia też położyli się już dawno do łóżek, a czwórka Gryfonów grała w Eksplodującego Durnia. James leniwie rozłożył się na dywanie i co chwila spoglądał na rudą, uśmiechając się pod nosem. Przeżyli dziś wiele romantycznych chwil, wyłączając z tego sprzeczkę z Petunią. Był szczęśliwy, chociaż tęsknił za rodzicami. W środku czuł jakiś niewytłumaczalny niepokój. Mary ziewnęła szeroko.
- Aaaach. - wyciągnęła ręce w górę i zamruczała, jak kotka. - No, Kwiatki. Dosyć tego dobrego. Nażarłam się, ubierałam z Wami choinkę, lepiłam wielkiego bałwana. Jestem zmęczona. Idę spać. - stwierdziła i wstała z kanapy. Remus przyglądał jej się z zaciekawieniem.
- Może jeszcze jedna runda? - zapytał, wskazując na grę.
- Mary ma rację. - powiedziała Lily. - Jest już dosyć późno. Powinniśmy się położyć, jutro rozpoczynamy o 9 świątecznym śniadaniem.
- Przecież to środek nocy. I to ma być Boże Narodzenie! - jęknął James.
- Coś Ci nie pasuje, Potter?
- Nie, wszystko dobrze, Stokrotko. - chłopak wysłał rudowłosej buziaka. Nagle usłyszeli huk. Wszyscy zerwali się na równe nogi. Mary przysunęła się do Lupina.
- Co to było? - zapytała przerażona. Jej oczy wypełniły łzy. Wiedziała, że przynosi pecha.
- Sprawdzę. - powiedziała Lily i podeszła do okna. W górze ledwo dostrzegła szybko przemieszczający się dym. Nie wiedziała, co to mogło być. - Remus, podejdź tu na chwilę. Co to jest? - zapytała, wskazując na dziwne zjawisko. Chłopak głośno przełknął ślinę.
- James, mamy gości. Śmierciożercy.
- Jak to Śmierciożercy? Skąd oni tutaj? - zapiszczała Mary.
- Muszę iść do rodziców i do Petunii! - krzyknęła Lily, wbiegając na schody. Potykała się co drugi stopień.
- Czekaj, nie idź tam sama!
     Państwo Evans obudzili się sami, schodząc do salonu. Peter spał w najlepsze. Wszyscy jednak machnęli na niego ręką, nawet zapach słodyczy nie był w stanie go dobudzić. Gryfoni musieli wyjaśnić mugolom, kim są śmierciożercy, co może się wydarzyć, czego mogą chcieć i kto stoi na ich czele. Petunia trzęsła się ze strachu, chowając się w kanapę. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a przed nimi stanęła Bellatrix ubrudzona krwią. Oczy miała wypełnione obłędem. Lilyanne nie znała jej dobrze, jednak słyszała wiele mrożących krew w żyłach opowieści na temat jej wyczynów. Oczy zaszły jej łzami. Co oni teraz zrobią sami, skazani na nią? Nie znali nawet żadnych zaklęć, przynajmniej tak jej się wydawało. Nic jej nie przychodziło do głowy.
- Witam. Potter, szukam Ciebie. - powiedziała Bella, przywołując palcem dwójkę towarzyszy. Do salonu weszli Rudolf i Regulus. Gryfoni zdziwili się na jego widok. - Ano, tak. Koledzy ze szkoły. Jaki ten świat mały. - zaśmiała się w glos po raz kolejny. Jej oczy zwęziły się w małe szparki. - Pokaż im. - zwróciła się do Ślizgona. Podciągnął rękaw szaty. Ich oczom ukazał się Mroczny Znak. Wszyscy byli w szoku. On miał dopiero 16 lat! Cała trójka miała zakrwawione ubrania.
- Czego ode mnie chcesz, Jędzo? - spytał James, stając oko w oko z Bellatrix.
- O tym porozmawiamy na samym końcu, póki co, mogę Ci powiedzieć, że rodzice kazali Cię pozdrowić. - uśmiechnęła się wrednie, a Regulus i Rudolf wybuchnęli złowieszczym śmiechem. Mary przysunęła się bliżej Remusa, a rodzice Lilyanne i Petunia wcisnęli się głębiej w kanapę. Sprężyła zaskrzypiała. Wzrok Śmierciożerców skupił się na mugolach. - No właśnie, oto z kim się zadajecie. - wskazała palcem na sofę. - Z takimi... Ludźmi, którzy wydali na świat szlamę!
- Nie mów tak o niej! - krzyknął Potter i rzucił się na kobietę. Czuł jej słodki zapach wymieszany z cierpkim zapachem krwi. - Nie wolno Ci, rozumiesz? Jeszcze raz, a...
- A co? - zapytała ironicznie, jednym ruchem różdżki wysłała go na koniec pokoju. James uderzył się głową o kant szafki i stracił przytomność.
- Rogacz! - krzyknął Remus.
- Stać! Levicorpus! - Lupin zawisł za nogę w powietrzu. Mary zdobyła się na odwagę, poczuła, jak jej serce płonie ze złości. Jak oni mogli kogokolwiek tak traktować! Niszczyć czyjeś życie, dla zachcianki Sami-Wiecie-Kogo. Rudolf już spętał rodziców Lilyanne i jej siostrę, raniąc ich boleśnie zaklęciami. Lilyanne straciła różdżkę, wpadła w szczelinę między deskami w podłodze i nie mogła jej znaleźć. Gorączkowo szukała na kolanach tak ważnego kawałka drewna. Poczuła stopę na plecach. Odwróciła głowę i zobaczyła nad sobą Regulusa z drwiącym uśmiechem na twarzy.
- Tego szukasz? - spytał, trzymając w dłoni jej różdżkę.
     W tym samym czasie Mary chciała rzucić zaklęcie na Bellatrix, jednak ona jak zawsze była lepsza.
- Petrificus Totalus! - MacDonald z hukiem upadła na podłogę. Z jej oczu płynęły łzy. Petunia krzyczała coraz głośniej. - Och, zamknij się, głupia dziewucho! Jęzlep! - dziewczyna zamilkła i poruszała bezgłośnie ustami. Wskazała głową na rodziców Evans. - A im, co zrobiłeś?
- Zemdleli z bólu, jak Potterowie. - zaśmiał się Rudolf. Regulus wciąż trzymał stopę na plecach Evans. Bellatrix uśmiechnęła się na ten widok, rozwaliła wszystkich w ciągu paru minut. Triumfowała. James zaczął się przebudzać. Nonszalanckim krokiem zmierzała w jego stronę. Ukucnęła tuż obok niego. Jej wielkie, czarne oczy błyszczały nienaturalnie, odbijając światło latarni ulicznych zza okna.
- Zmuś rodziców do odejścia. - szepnęła mu do ucha i przejechała mu różdżką po twarzy.
- Skąd? - Rogacz udał głupiego.
- Nie rób ze mnie idiotki! - wybuchła Bellatrix, wstając na równe nogi. Złapała chłopaka za włosy. - Z cholernego Zakonu! To jest tylko ostrzeżenie! Masz tydzień! - kopnęła go w twarz i skierowała się do drzwi. - Idziecie? - Regulus zdjął stopę z pleców Evans, rzucił jej różdżkę na podłogę i splunął na jej twarz.
- Obleśna, ruda szlama. - wysyczał pod nosem, z oczy Lilyanne popłynęły łzy. Wyszli, trzaskając drzwiami. Remus upadł z hukiem na podłogę. Głuchą ciszę wypełnił głośny płacz Mary.