poniedziałek, 25 maja 2015

Przerwa.

Chwilowa przerwa.
Założyłam nowego bloga, na którego zapraszam.
http://secrets-of-the-past-marauders.blogspot.com
Nie porzucam tej opowieści. Druga zaś będzie w większości opierała się na tych zapiskach. :)
Pozdrawiam i zapraszam,
jeśli ktoś lubił losy mojej Emily, Syriusza, Lily, Remusa, Mary, Narcyzy i innych. :)

środa, 6 maja 2015

13. Kara Regulusa i Bellatrix. Samotność Remusa. Kolejna poważna wada Emily Addams.

Hej. Dziękuję tym, którzy NAPRAWDĘ czytają, o ile tacy są. Po niektórych komentarzach naprawdę widać, że są napisane tylko po to, aby były. Nie musicie się wysilać, lepiej już nic nie pisać, serio. Nie jestem idiotką, to trochę tak, jak poloniści wiedzą, kto nie czytał lektury.
Pozdrawiam. :)

     Czarny Pan przebywał w domu przy Elm Street - aktualnej siedzibie Śmierciożerców. Jak pewnie Wam wiadomo, zmieniali oni swoje położenie parę razy w miesiącu, gdyż tropiło ich wielu aurorów, pracowników ministerstwa i oczywiście członków Zakonu Feniksa. Za duże pieniądze dostawali bieżące informacje na temat śledztwa, które wszczęto już parę lat temu. Dzięki temu wiedzieli, kiedy i gdzie się przenieść. Bellatrix siedziała na krześle w jadalni i patrzyła ponuro w talerz przed sobą. Obok niej siedział Regulus, obojętnie wpatrując się w księżyc za oknem.
- Witam, moi drodzy przyjaciele. - powiedział wysokim głosem Lord Voldemort, czym wywołał u wszystkich zgromadzonych gęsią  skórkę. - Nie jestem zadowolony z Waszych ostatnich osiągnięć. Najbardziej zawiodłem się na mojej wiernej służebnicy Bellatrix i jej kuzynie, który nie tak dawno wstąpił, dzięki mojej ogromnej łasce, w nasze szeregi.
- Ależ Panie! Myśmy nie wiedzieli, że...
- Nie przerywaj mi! - krzyknął. W pomieszczeniu zapanowała głucha cisza. Wszyscy  wstrzymali oddech. Wiedzieli, że był bezwzględny i mogą się po nim spodziewać wszystkiego. - I nie mów, że nie wiedzieliście! Mówiłem Wam jasno i wyraźnie, żeby Potterów nastraszyć, a nie zamaltretować ich na śmierć! Charlus żyje, ale nie zechce z nami współpracować! Dorea, na której najbardziej mi zależało, jest już parę metrów pod ziemią! I to wszystko z Twojej winy, Regulusie! Czy Wy jesteście aż tak tępi?! Czy nie rozumiecie najprostszych słów, jakie się do Was kieruje?! Teraz młody Potter knuje za naszymi plecami i razem z Zakonem Feniksa narobią nam niezłego majdanu! A wszystko przez niezrozumienie polecenia! Albo działaliście za moimi plecami! Bellatrix! - kobieta podskoczyła na krześle, a na jej dekolcie pojawiły się purpurowe plamy. Z trudem spojrzała w stronę Voldemorta, hamując w gardle płacz. Chciała wszystko wyjaśnić, ale w obecnej sytuacji nie było to takie proste. - Czy Ty zawsze musisz robić wszystko po swojemu?! Dosyć tego! Wszyscy tu jesteście dla MNIE i macie działać na MOJE usługi! Jakbym akceptował samowolkę, to nie byłoby tych wszystkich spotkań i jasnej hierarchii! Odsuwam Was na jakiś czas od wszelkich działań!
     Bellatrix spadł kamień z serca. Myślała, że kara będzie gorsza, choć tak czy tak ją to ubodło. Zaczęły krążyć legendy o jej wymyślnych torturach, budziła respekt i grozę, a teraz chcą jej to odebrać. Czarny Pan uśmiechnął się pod nosem. Zebrani w jadalni zaczęli szeptać.
- Ale to jeszcze nie wszystko... Lucjuszu?
- Tak, Panie?
- Zejdź proszę z tą dwójką do lochów i zajmij się nimi odpowiednio. - na twarz Voldemorta wpłynął wredny uśmiech i wypuścił ze świstem powietrze, prostując się na krześle. Poprawił sygnet na palcu i spojrzał prosto w oczy Regulusowi. Chłopak wzdrygnął się lekko, ale utrzymywał spojrzenie. Bellatrix nawet nie podniosła wzroku.
- Co to znaczy ODPOWIEDNIO? Chciałbym w pełni zrozumieć Twój rozkaz, Panie, by nie popełnić żadnego błędu. Wiesz, że jestem oddanym sługą. - spytał Malfoy rozglądając się po zgromadzonych, szukając wśród nich uznania.
- Na początek wystarczy parę godzin niezbyt  zaawansowanych zaklęć. Chcemy mieć z nich jeszcze jakiś pożytek, prawda? Ale musimy się upewnić, że nie popełnią już błędu i nie będą mordować kogoś, kto może być nam jeszcze potrzebny. Czy nie mam racji, Regulusie? Chyba się ze mną zgadzasz? - sala zawrzała od śmiechu Śmierciożerców. Wszyscy mieli uciechę, patrząc na takie widowisko, ciesząc się w głębi, że to nie ich dzisiaj sięgnie kara.
- Rozumiem.
     Lochy wypełniły się od spazmatycznych krzyków próbującej się bronić Bellatrix i całkowicie bezradnego Regulusa. Nie mogli zrobić kompletnie nic bez różdżek. Lucjusz jednak się nie przechwalał, potrafił wiele i w sytuacjach tego wymagających potrafił być naprawdę surowy i bezwzględny. Z jednej strony robił to dlatego, że chciał ratować własny tyłek i nie chciał podpaść Czarnemu Panu. Z drugiej, takie akcje zawsze sprawiały mu swego rodzaju chorą przyjemność. Chyba wszystkich Śmierciożerców łączyło to samo - fascynacja sprawianiem bólu. Godziny mijały, a kuzynostwo było coraz bardziej wymęczone, spragnione, głodne, zmęczone i obolałe. Ich skóra była pokryta setkami siniaków i krwiaków, jednak były to tylko niegroźne obrażenia zewnętrzne, które nie utrzymają się długo. Z pewnością bardziej bolała ich utracona godność i duma.
~*~
     Remus wpatrywał się żałośnie w księżyc i czuł lęk przed nadchodzącą wielkimi krokami pełnią. Bał się, że tym razem zostanie sam. James odciął się od przyjaciół i żyje w swoim świecie, Syriusza ciągle nie ma, a Peter... Peter też znika na coraz więcej godzin. Lupin zwykle czuł się winny, że przyjaciele narażają swoje zdrowie i życie na niebezpieczeństwo, ale teraz poczuł się samotny, jak nigdy. Targały nim różne myśli, ale najbardziej chyba zawiódł się, że przyjaciele tak łatwo odchodzą od celów, które sobie postawili. James w akcie chorej zemsty myśli tylko o tym, jak dopaść Voldemorta, nie patrząc na plan, który chciał wprowadzać Zakon Feniksa. Syriusz buja w obłokach razem z Emily, gada dużo, ale mało robi. Gdzieś to wszystko się rozeszło. Od świąt wszystko wyglądało coraz gorzej. Lupin poczuł dłoń na swoim ramieniu, co skutecznie wyrwało go z zamyślenia.
- Remus, dlaczego jeszcze nie śpisz? - spytała Mary ubrana w zwiewną, krótką koszulę nocną. Chłopakowi na ten widok zaczęło szybciej bić serce, chociaż nic nie dał po sobie poznać.
- Po prostu nie mogę.
- Nie kłam, przecież widzę od jakiegoś czasu, że marnie wyglądasz. - MacDonald wślizgnęła się na parapet przed nim i spojrzała wielkimi, niebieskimi oczami prosto w jego oczy. Były tak niewinne, tak czyste, tak piękne.
- A bo to tylko od jakiegoś czasu... - Lupin zaśmiał się nerwowo, czując jej dłonie na swojej talii. - Lepiej mi powiedz, dlaczego Ty nie śpisz.
- Nic mi nie mów, Lilyanne rozpacza, nie da się z nią normalnie porozmawiać, spać też się nie da, słysząc, jak gada do siebie.
- Lily? Co Ty gadasz. Czemu?
- Dzisiaj miała dziwne spotkanie z Rogaczem. Miał wysmarowaną dłoń szminką i pachniał lawendą. Uparcie twierdził, że Irytek zrobił mu jakiś kawał, ale minę miał nietęgą. Nawet nie chciał z nią rozmawiać. A ja oczywiście musiałam zwrócić jej uwagę na tę cholerną rękę i zasugerować jej inną babę.
- Nie, to niemożliwe. James jest za bardzo zapatrzony w Lily. Możliwe, że to Irytek. Kiedyś, jak Łapa zasnął na korytarzu po jednej z akcji, zmienił mu kolor włosów na blond. Także niewykluczone, że i tym razem coś zmajstrował. Zresztą wiesz, jak Rogacz teraz na wszystko reaguje...
- Kurczę, trochę mi teraz głupio. Muszę jej to wyperswadować w takim razie, byłam absolutnie pewna, że jest jakaś inna.
- Nie sądzę. - Lupin uśmiechnął się delikatnie i pocałował dziewczynę w policzek.
- Remus?
- Tak?
- Może pójdziemy w sobotę do Trzech Mioteł na piwo kremowe? - zapytała dziewczyna i zarumieniła się lekko. Lunatyk skrzywił się pod nosem i opuścił głowę. - Coś nie  tak?
- Na weekend muszę wyjechać do rodziny, potrzebują mnie znowu.
- Skoro tak, to może jutro przejdziemy się na spacer po kolacji?
- Ok, możemy się umówić, nie wiem, wstępnie 19.15.
~*~
     W Pokoju Wspólnym Slytherinu odbywała się balanga. Uczniowie siódmej klasy zrobili sobie imprezę przed OWUTemami, mimo, że był to środek tygodnia. Po pomieszczeniu walały się butelki po alkoholu i śmierdziało dymem papierosowym. Emily wraz z Narcyzą siedziały na jednej z kanap i popijały whisky. Rozmawiały o sensie wszechświata, o przyjaźni i z każdym łykiem były coraz bardziej wstawione.
- W ogóle to gdzie jest Regulus, widziałaś go dzisiaj? - spytała wesoło rudowłosa, próbując w tłumie bawiących się nastolatków wypatrzeć swojego ex-przyjaciela. Jak zwykle, po alkoholu, rozwiązał jej się język i chciała naprawiać wszelkie kontakty i najlepiej zbawić cały świat od kłótni i wojen.
- Nie. - Narcyza czknęła głośno i podskoczyła na sofie. - Cholera, znowu.
- Muszę go poszukać.
- Ale po co? Jesteś z Syriuszem, nie zdradzaj mi kuzyna! - blondynka zaśmiała się głośno, czkając. Emily spojrzała na nią ostro.
- Nigdy nikogo nie zdradziłam. Muszę poszukać Regulusa, bo chcę się z nim pogodzić.
- Po tej whisky wszystko jest takie abstrakcyjne, to nie jest dobry materiał na kumpla, on się zmienił, wiesz? - spytała Narcyza i opadła ciężko na sofę.
- Musi mi coś wyjaśnić i to teraz.
     Rudowłosa wstała i sprawdzała każde dormitorium w poszukiwaniu chłopaka. Przeszkadzała co niektórym parom w sytuacjach intymnych, ale nie zrażała się wyzwiskami sypiącymi się w jej stronę. Nikt nie lubił, jak panna Addams sobie popiła. Dawała się wtedy we znaki wszystkim uczniom Slytherinu. Nawet tym najmłodszym. W końcu, stwierdzając, że Regulusa nigdzie nie ma, postanowiła wyjść na korytarze, gdzieś przecież musiał być. Nie mógł po prostu rozpłynąć się w powietrzu. Pomimo stanowczych protestów Narcyzy znalazła się w lochach. Ciężko oddychała, wstawiła się. Przetarła oczy i zaklęła pod nosem. Znów rozmazała makijaż. Przeszła kilkaset metrów i oparła się dłońmi o parapet, schylając głowę. Stała w takiej pozycji kilka minut. Wyciągnęła z kieszeni wymiętą paczkę papierosów i odpaliła jednego, zaciągając się mocno. Uwielbiała zabawę z wypuszczaniem dymu. W pewnym sensie  Narcyza była główną sprawczynią jej nałogu, zaraziła ją tym. Odpalała jednego za drugim, myśląc gorączkowo, gdzie mógłby podziewać się Regulus. Porzuciła myśl o pogodzeniu się. Teraz chciała tylko wykrzyczeć mu prosto w twarz, dlaczego go znienawidziła. Zniszczył jej opinię, zniszczył jej wiarę w damsko-męską przyjaźń, nie było go, gdy go potrzebowała, nie potrafił cieszyć się jej szczęściem. Można było wymieniać i wymieniać... Nagle usłyszała szybkie, zbliżające się kroki. Wystraszyła się, że może to być któryś z nauczycieli, a jej lotność umysłu w stanie  wskazującym nie pomagała jej wymyślić sensownej wymówki, dlaczego w środku nocy znajduje się pod wpływem alkoholu poza dormitorium, do tego paląc papierosy. Zamarła w miejscu. Kamień spadł jej z serca, gdy ujrzała przed sobą Syriusza. Jednak nie powitał on jej uśmiechem, czy pocałunkiem. Zmierzył ją lodowatym spojrzeniem i włożył ręce w kieszenie.
- Wiedziałem, że Cię tu znajdę. - powiedział sucho.
- Skąd?
- Pamiętasz to? - Black pomachał jej Mapą Huncwotów przed nosem. No tak, przecież oni mieli swoje wynalazki... Znów zapomniała. - Jesteś totalnie pijana.
- Wypiłam tylko trzy drinki, gorzej się dzisiaj czułam, pewnie dlatego tak to na mnie zadziałało.
- Nie kłam. - Syriusz ostro złapał ją za nadgarstek i przycisnął do kamiennej ściany. - Śmierdzisz, jak cała gorzelnia. To na pewno nie były trzy drinki. Zapomniałaś, że mieliśmy dzisiaj... - nie dokończył. Odsunął się od niej i spojrzał jej w oczy. Rozmazany makijaż, potargane włosy. Zauważył paczkę papierosów na parapecie. Wziął jednego z paczki i odpalił. - No tak, zapomniałaś. Dlaczego zawsze, kiedy pijesz, zapominasz o całym świecie? Co Ty chciałaś osiągnąć? Do tego w takim stanie włóczysz się koło Lochów, ktoś mógłby Ci coś zrobić!
- Ale z mojego domu nikt mnie nie tknie, rozumiesz?
- Pewna jesteś? Wszystkich byś broniła, jesteś zbyt naiwna! Gdzie oni byli, kiedy potrzebowałaś pomocy? Śmiali się z Ciebie, razem z całą resztą Hogwartu, kiedy mój braciszek rozpuścił paskudne plotki na Twój temat! I co, gdzie byli ci wspaniali Ślizgoni, co?!
- Dlaczego nagle się mnie czepiasz?! Jak Ty imprezowałeś, było wszystko dobrze, jak ja od czasu do czasu się napiję, to robisz ze mnie najgorszą! Nie pamięta wół, jak cielęciem był!
- Ale ja z tego zrezygnowałem. Dla Ciebie! Już tego nie potrzebuję, a Ty UDAJESZ, że tego nie potrzebujesz!
- Wcale o to nie prosiłam! - Emily poczuła, jak gotuje się w środku. Miała dość tej bezsensownej dyskusji. Nie dość, że cały wieczór nie miała na dobrą sprawę z kim pogadać o tym, co ją dręczy, to teraz jej własny facet robi jej wykład na temat alkoholu, jakby był jej ojcem. Paranoja.
- Fakt, nie prosiłaś. Ale tak działa miłość, wiesz? Że mimowolnie, z własnej woli zmieniasz się na dobre pod wpływem i dla drugiej osoby. I jeśli Tobie to nie odpowiada, to droga wolna, idź sobie i baw się z tymi swoimi Ślizgonami, staczaj się na dno, gwarantuję Ci, że wtedy nikt nie wyciągnie do Ciebie ręki!
- Ja też jestem Ślizgonką, zapomniałeś już? - Syriusz poczuł, jakby go spoliczkowała. To był cios poniżej pasa. Za cholerę nie chciała zrozumieć sensu jego wypowiedzi, chciała się tylko do czegoś doczepić. Przecież doskonale wiedziała, że akceptował ją taką, jaka jest. Bo była dobra, ciepła, kreatywna, delikatna. Mógł wymieniać jej zalety godzinami... Ale alkohol ją niszczył. Miał wrażenie, że z czymś sobie nie radzi, dlatego ucieka w tak płytki stan. I w sumie chyba tylko to powstrzymywało go od zrobienia sobie przerwy. Zresztą, sam nie chciał się poddać. Pierwszy raz. Choć dziewczyn mógł znaleźć na pęczki.
- Fakt, chyba przez ostatnie miesiące zapomniałem. Bo nie zachowujesz się tak, jak oni. Jesteś inna. Ale w tym stanie zachowujesz się identycznie, jak wszyscy. - złapał jej twarz w dłonie i złożył pocałunek na jej czole. - Jutro będzie Ci głupio, ale pamiętaj, że kocham Cię Addams. Nie niszcz sobie i nam życia.
     Zostawił ją samą z myślami. Przypartą do ściany. Z pustą paczką papierosów na parapecie.
~*~
      Następnego dnia przy śniadaniu Lilyanne siedziała kompletnie przybita. Rozmawiała w nocy z Mary o Jamesie, ale sama miała już mieszane uczucia. Zmienił się ostatnio, lecz wiele osób winiło o to śmierć jego matki. Syriusz uparcie wpatrywał się w zdechłą Emily siedzącą przy stole Ślizgonów. Remus wesoło rozmawiał z Mary prawie całe śniadanie, a Peter objadał się za czterech. Czyli prawie wszystko w normie. Jedynie Narcyza nieobecnie mieszała łyżką w swojej owsiance.
- Nie sądzisz, że już starczy? - zapytała Addams, spoglądając podejrzliwie na koleżankę.
- Ale co...? - blondynka nieprzytomnie oderwała wzrok od posiłku i spojrzała w oczy Emily z obłąkanym uśmiechem na twarzy.
- Na bronę Merlina, kobieto! Co Ty piłaś w nocy po moim wyjściu! Jesteś kompletnie nieprzytomna! Zjedz coś w końcu, bo niedługo już całkiem znikniesz! Wszystko na Tobie wisi. Jedz!
     Ich rozmowę przerwał jęk Avery'ego. Spojrzały obie w jego stronę, wskazywał palcem na koniec stołu Ślizgonów, gdzie siedział Regulus. Emily stanowczo odłożyła puchar z wodą i zapowietrzyła się. Zwróciła się do Severusa i już chciała zapytać, co się stało, ale zamilkła pod wpływem jego lodowatego spojrzenia. Mimo swojego żałosnego stanu zrozumiała. Stwierdziła, że nie będzie się wtrącać i opuściła głowę, próbując wyrzucić z głowy obraz pobitego chłopaka, który zwracał na siebie coraz większą uwagę uczniów. Narcyza zerwała się na równe nogi i podbiegła do kuzyna. Kompletnie zapomniała o tym, co zaplanowała na wieczór. Chciała dowiedzieć się, kto mu to zrobił.
- Regulus, dlaczego tak wyglądasz?! Co Ci się stało?!
- No domyśl się. - powiedział słabym głosem nawet na nią nie patrzeć.
- Gdzie byłeś w nocy? Emily Cię szukała parę godzin! - chłopak lekko drgnął. "Jednak mnie nie przekreśliła." pomyślał, nie komentując słów kuzynki. - Spójrz na mnie! Gdzie byłeś?
- Nie Twoja sprawa!
- Uciekłeś z Bellatrix, prawda? - spytała, chociaż wewnątrz znała już odpowiedź. - Wstawaj! Idziemy do Skrzydła Szpitalnego!
     Avery podszedł do dwójki nastolatków.
- Regulus, ona ma rację, musisz tam iść. Jesteś NAM wciąż potrzebny. - kiwnął na Mulcibera, a jego blond włosy znów wpadły mu w oczy. Po chwili wzięli już chłopaka pod ręce i pod bacznym wzrokiem wszystkich uczniów wyprowadzili go z Wielkiej Sali. Narcyza wzruszyła ramionami w stronę Emily, zabrała torbę i poszła za nimi. W drzwiach zderzyła się z Jamesem. Zaczerwieniła się lekko. Nie uszło to uwadze Lilyanne  i Syriusza, którzy obserwowali całą sytuację. Szepty ogarniały całe pomieszczenie.
- O, cześć. - powiedział chłopak, łapiąc ją lekko za nadgarstek.
- Witaj, Potter. Nie mam czasu na pogaduchy. Do wieczora. - stanowczo wyrwała się z delikatnego ucisku i przyspieszonym krokiem dogoniła Ślizgonów prowadzących Regulusa. W oczach Lilyanne pojawiły się łzy.
- Co  tam? - spytał James, siadając przy stole Gryfonów. - Coś mnie ominęło?
- Nie, ale nas chyba coś ominęło. - powiedziała Mary, wpatrując się w niego uparcie. Chłopak zaśmiał się w głos.
- Jak mogłeś... - wysyczała Evans. - I to jeszcze z NIĄ.
- O co Wam chodzi? Macie równo pod kopułą? Zderzyłem się z nią w drzwiach! Liluś, ogłupiałaś, czy co? - spytał, głaszcząc dziewczynę po głowie. - Chodź tu, Głuptasie. - przytulił ją do swojej piersi i napotkał surowy  wzrok Syriusza. Oboje już chyba wiedzieli. - Ale cieszę się, że przynajmniej jesteś o mnie zazdrosna, to znaczy, że Ci na mnie w końcu zależy!

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

12. James i blondynka. Legilimens. Szpieg Crouch.

Hej!
Nie zmieściłam się w terminie z dodaniem rozdziału. Dwa tygodnie temu dowiedziałam się, że moja przyjaciółka jest umierająca i byłam całkiem rozbita, kompletnie nie miałam głowy do pisania, jednak jakimś cudem wyszła z krytycznego stanu i od paru dni jest lepiej. Mam nadzieję, że część Wam się chociaż w małym stopniu spodoba. Chciałabym jednocześnie prosić Was o opinie, wszelkie. Te pochlebne, jak i te niepochlebne. 
Pozdrawiam


     Mijały tygodnie, śnieg stopniał, a hogwarckie błonia skąpały się w blasku słońca. Uczniowie tłumnie wychodzili na dwór, zapominając o nauce. Dla siódmoklasistów był to cięzki czas, czas przygotowań do OWUTemów, egzaminu, od którego zależała ich przyszłość. Tylko James nie potrafił skupić się na tym, co powinno być dla niego najważniejsze. Parę tygodni temu McGonagall poinformowała go o śmierci jego matki. Nie umiał pogodzić się z tragedią, jaka go spotkała. Obwiniał się w pewien sposób. Jedynie Lilyanne trwała przy nim niezmiennie. Syriusz miał serdecznie dosyć jego fochów i ciągłego użalania się nad sobą. Jedna rozmowa, druga, trzecia... Nic nie przynosiło skutków. Zrezygnował. Remus nie umiał dotrzeć do Pottera, zresztą to nigdy nie było łatwe. Nauczyciele litowali się nad nim, nie wyciągali konsekwencji z braku zadania domowego, ale on nie chciał litości, chciał tylko sprawiedliwości. Stał na skraju Zakazanego Lasu, przybierając postać jelenia. Tylko w tym wcieleniu mógł gnać przed siebie, co tchu i choć na chwilę zapomnieć o tym, co rozdzierało go od środka. Położył się i wdychał zapach traw, działało to na niego kojąco. Parę metrów od siebie usłyszał czyjeś kroki. To była Narcyza. Szła w jego kierunku, znali się bardzo dobrze, choć nie pod tą postacią.
- Cześć. - powiedziała uśmiechnięta i pogłaskała zwierzę po pysku. Miała straszne cienie pod oczami, a mundurek z barwami Slytherinu wisiał marnie na jej ramionach. Rogacz spojrzał na nią i opuścił głowę. Nie chciał teraz jej towarzyszyć. Chciał mieć święty spokój, by móc w końcu pomyśleć, odpocząć. - Widzę, że jesteś smutny. Pobądź ze mną, posiedzimy razem. - Jeleń wstał i skierował się powoli w stronę Zakazanego Lasu. - Stój! - krzyknęła Narcyza, a na jej policzku wstąpiły rumieńce. "Co ja robię, do cholery, gadam do zwierzęcia" pomyślała, ale szybko zreflektowała się. Uznawała go za przyjaciela, wielokrotnie płakała przy nim, czego nie robiła przy nikim innym. - Zostań, proszę. Potrzebuję Cię. Wiem, że mnie rozumiesz.
     James ze złością tupnął kopytem o trawę i ciężko wypuścił powietrze, kierując się w stronę Narcyzy. Blondynka zwątpiła, przebiegł ją dreszcz. W końcu był to zwykły jeleń, mógł jej zrobić krzywdę, jeśli coś by mu się nie spodobało. Jednak ku jej zdziwieniu przeszedł parę metrów i pochylił przed nią głowę, by mogła go pogłaskać. Ulżyło jej. Po jej policzkach spływały dwie łzy. Zaczęło się.
- Kochany, nie wiem, co mam robić. Załamuję ręce. Nie jestem kompletnie przygotowana do egzaminów, czuję presję ze strony rodziny, wiem, że muszę to zdać jak najlepiej, a zwyczajnie mi to nie idzie. Do tego ten idiota... - Rogacz podniósł na nią wzrok. - Opowiadałam Ci. Mój "narzeczony"... Jaki on jest tępy... Mam go po dziurki w nosie... Dlaczego zgodziłam się na tak chore rzeczy. Każdy dyktuje mi, co mam robić. Nie pamiętam, kto ostatnio zapytał mnie o zdanie... Może gdybym dobrze się uczyła i była niezależna finansowo odcięłabym się od  rodziny, tak jak to zrobił mój kuzyn. Ale nie jestem! Mają mnie, nie wypuszczą. Bazują na mojej urodzie. To tylko każdy widzi. Nie pamiętam, kiedy ktoś ostatnio zapytał, czego JA chcę, jak JA się czuję. Ale to nieważne. Jestem beznadziejna. Tchórzliwa, zależy mi tylko na kasie i pozycji, nikt mnie nie lubi, wstydzę się swojego wnętrza. Mam parę osobowości i rozdwojenie jaźni. Wariuję. - usiadła pod drzewem i ukryła twarz w dłoniach. Zapłakała głośno. James był skonsternowany. Przez parenaście spotkań zdążył ją już trochę poznać i nawet polubić. Zobaczył w niej zupełnie inną Narcyzę. Wrażliwą, pełną dobrych chęci i inteligentną. Postanowił, że to czas, by się ujawnić. Poszedł za drzewo i przemienił się w człowieka. Blondynka podskoczyła i stanęła na równe nogi. Omal nie zemdlała, gdy zobaczyła go przed sobą.
- Potter, co Ty... - jej brązowe oczy zwęziły się małe szparki. - Animag! Psiamać... A ja Ci tyle powiedziałam, jaka ja jestem głupia! - zaczęła podążać w stronę zamku. Pierwsze krople deszczu spadły na jej czoło. Wściekła gnała przed siebie.
- Zaczekaj! - krzyknął James, prawie biegnąc. Dogonił ją i złapał za ramię. Jego nozdrza wypełnił zapach lawendy. Pachniała cudownie. Próbowała mu się wyrwać. - Nie walcz ze mną! Przestań! Chcę Ci pomóc! - złapał ją w swoje silne ramiona i okiełznał w ciągu sekundy. Poczuł przypływ adrenaliny, coś takiego, kiedy nigdy nie czuł przy Lilyanne. Zdziwił się i zszokowany opuścił ręce.
- O  co Ci chodzi, Potter? Masz mnie nigdy więcej nie dotykać, nigdy więcej na mnie nie patrzeć i nigdy więcej do mnie nie mówić! Jesteś bezczelny! Wykorzystywałeś mnie, śmiałeś się ze mnie za plecami...
- Nigdy się z Ciebie nie śmiałem. Sam jestem w ciężkiej sytuacji. - dziewczynie zrobiło się głupio, natychmiast przypomniało jej się, że jego matka nie żyje. - Nie udawaj teraz. Jesteśmy przyjaciółmi. - Narcyza zrobiła minę, jakby poczuła jakiś nieprzyjemny zapach. Nigdy nie miała przyjaciela. Nie wiedziała, co to znaczy.
- Nie orientuję się, na czym polegają takie chore układy, ale wydaje mi się, że na szczerości, co nie jest, jak widać, Twoją najmocniejszą stroną. Powiem McGonagall o tym, że jesteś niezarejestrowanym animagiem, na pewno się ucieszy.
- Nie rób tego, dogadajmy się! - Jamesa ogarnął strach, o jego drugiej postaci wiedzieli tylko przyjaciele. Poczuł, że popełnił błąd ujawniając się przed Narcyzą. Z drugiej strony nie mógł jej zmusić, by tego nie robiła. Im dłużej patrzył jej w oczy, im dłużej czuł jej zapach, zaczęło się dziać z nim coś dziwnego. Sam nie umiał tego opisać. Zawsze mu się podobała, nie startował do niej tylko dla zasady, była ze Slytherinu. Teraz jednak wyrzucał siłą z głowy twarz Lilyanne. - Umów się ze mną.
- Phi! - prychnęła pod nosem i zaśmiała się. - Jeżeli to jest Twoja karta przetargowa, to dziękuję, nie skorzystam.
- Nawet nie wiem, po co jeszcze z Tobą rozmawiam i po co się przed Tobą płaszczę...
- To nie rozmawiaj, nie jestem kolejną Evans, którą możesz dołączyć do swojej licznej kolekcji. - spojrzała w jego czekoladowe oczy. Widziała w nich pustkę. Nie umiała nic z nich wyczytać. Teraz przydałaby się Emily z jej cudowną zdolnością czytania w myślach. Zastanawiała się, czego on do cholery od niej chce. Była wściekła, a zarazem kamień spadł jej z serca, że w końcu zjawił się ktoś, kto chciałby z nią porozmawiać.
- Znam Cię i wiem, że nie jesteś taka, jak teraz. Wiem, że jesteś wrażliwą kobietą, pełną zalet, których inni w Tobie nie dostrzegają przez maskę, którą nosisz. - z każdym słowem topniała jej bariera, pierwszy raz ktoś bezinteresownie prawił jej komplementy, pierwszy raz od tak długiego czasu ktoś poznał ją od innej, lepszej strony. Zawsze miała słabość do takich mężczyzn, więc szybko poddała się impulsowi. Wspięła się na palce i złożyła na jego ustach pocałunek. Dawno się nie całowała. Wiedziała, że zwariowała, ale to było tak przyjemne. Wiedziała, że nigdy nic z tego nie będzie, ale chciała chociaż na chwilę uwolnić się od  tego całego gówna, w którym tkwiła. Nie obchodziła jej Lilyanne, nie obchodził jej Lucjusz. James odwzajemnił pocałunek, sam nie wiedząc, co robi. Pachniała tak cudnie, jej dotyk był tak aksamitny. Zbliżał się wieczór, wokół nie było żywej duszy, ale mimo to oboje czuli dreszczyk emocji, który dodawał ich pocałunkowi magii. Nagle usłyszeli dźwięk łamanej gałęzi. Oderwali się od siebie. - To na pewno zwierzę. - powiedział James i przyciągnął ją do siebie zdecydowanie, kładąc dłonie na jej talii. Cmoknął ją w usta.
- Muszę iść. Jutro, o 19, tutaj. - Narcyza skierowała się zdecydowanie w stronę zamku, a niebo nad ich głowami było już całkiem pochmurne.
- Nie mogę, bo... - jęknął Rogacz. Blondynka odwróciła się na sekundę i jednym spojrzeniem przekonała go do przybycia. Wiedział, że źle robi. Nie miał żadnych wyrzutów sumienia. Lilyanne trzymała go na dystans, nawet nie byli parą. Nic złego się nie stanie, jeśli w końcu będzie mógł zapomnieć i trochę zrelaksować się u boku jednej z najpiękniejszych dziewcząt Hogwartu. Tego było mu potrzeba, a Lily postanowiła trzymać dziewictwo do ślubu. I to całkiem poważnie. Wiedział, że był w tym momencie skurwielem, ale mózg przy Narcyzie zaprzestał pracy.
~*~
     Emily stała w opuszczonej sali i czekała na Severusa. Stresowała się, odkąd wiedziała, że Syriusz ma mapę, na której widać, gdzie kto się znajduje. Miała jedynie nadzieję, że Peter zajmie go tak, jak obiecał. Dostał za to w końcu aż 20 galeonów i parę czekolad. Przebierała z nogi na nogę i tupała podeszwą o kamienną podłogę. Nagle drzwi otworzyły się z impetem. Do środka wszedł czarnowłosy, wysoki chłopak.
- Jesteś w końcu. - syknęła. Nie odpowiedział. Usiadł na zakurzonym krześle i wpatrywał się intensywnie w jej oczy. - Czego konkretnie ode mnie chcesz? Mieliśmy nie rozmawiać, miałam inwigilować ich do zakończenia Hogwartu.
- I po Hogwarcie również. Tego od Ciebie oczekujemy. Dostarczyłaś nam parę przydatnych informacji. Liczymy na więcej.
- Domyśliłam się, że po końcu roku szkolnego też będę musiała męczyć się z tym debilem. - przewróciła ze znudzenia oczami, ostatnie wypowiedziane słowo zabolało ją, musiała jednak grać. - To tylko po to mnie tu ściągnąłeś?
- Jestem tu w prywatnej sprawie.
     Snape wyglądał koszmarnie. Przetłuszczone włosy przyklejały mu się do czoła, a ziemista cera nabrała woskowego wyglądu. Cienie pod oczami były widoczne z odległości kilkunastu metrów, a siniaki na jego dłoniach nie wróżyły nic dobrego. Poza tym trzęsły mu się ręce i Emily czuła, że Ślizgon najprawdopodobniej nie zmieniał dłuższy czas ubrań.
- W jakiej?
- Musisz nauczyć mnie oklumencji. - Rudowłosa omal nie zachłysnęła się śliną. Nikt nigdy nie prosił jej o nic takiego, choć wiele osób wiedziało o jej zdolnościach.
- Kiedy mam to zrobić? Na to trzeba czasu, musisz się przygotować, musisz...
- Jestem przygotowany. Znam podstawy. Wiem, na czym to polega. Potrzebuję Twojej pomocy, żebym mógł wskoczyć na wyższy poziom.
- Jesteś przygotowany, powiadasz... - Emily zaśmiała się pod nosem. - Zobaczymy. - wyciągnęła różdżkę przed siebie, Severus wstał. - Legilimens!
     Przed jej oczami pojawił się mały Snape płaczący w kącie, ukrywający się przed pijanym ojcem. Ku jej zdziwieniu pani Pince biegała po całej kuchni w poszukiwaniu różdżki. Mały chłopiec płakał i zakrywał uszy dłońmi. Po pomieszczeniu latały talerze, przewracały się krzesła, powstała karczemna awantura. Obraz rozmył się. Teraz stała przy sali transmutacji w Hogwarcie. Zauważyła Severusa i Lilyanne, całowali się, całkowicie niezdarnie. Mieli może 12 czy 13 lat. Oboje mieli wypieki na twarzy i strasznie głośno oddychali. Emily skrzywiła się na ten widok, wspomnienie znów się zmieniło. Snape czatował pod łazienką prefektów. Poczekał, aż uczniowie zniknęli za rogiem i wypowiedział hasło. Słychać było dźwięk puszczonej wody. Skierował się w stronę pomieszczenia i obserwował półnagą Lily wchodzącą do wielkiego basenu. Wpatrywał się w nią, jak masuje się po ramionach, po piersiach, jego ręka spoczęła w spodniach.
- FU! - krzyknęła Addams i spojrzała ze wstrętem na Severusa.
- Co to miało być?! Miałaś mnie UCZYĆ! A nie przeglądać moje wspomnienia! Jeżeli komukolwiek o tym powiesz, to Cię zniszczę, rozumiesz? Jesteś kolejną osobą, którą stworzyłem, mogę Cię tak samo zniszczyć.
- Nie musisz mi grozić, nie chcę się dzielić z kimkolwiek takimi obrazami. Poza tym, jeżeli byś się przygotował, wiedziałbyś, że inaczej Cię nie nauczę. Ja mogę Cię tylko atakować. Cała siła jest w Tobie. Albo to masz, albo musisz odpuścić sobie naukę oklumencji.
- Próbuj jeszcze raz. - Snape wyprostował się i skierował rózdżkę w stronę Emily, gotowy się bronić.
- Legilimens!
~*~
     Lilyanne siedziała w Pokoju Wspólnym i rozmawiała z Mary na temat Jamesa. Była wniebowzięta, chciała w końcu się zgodzić i powiedzieć mu, że może zostać jego kobietą. Sprawdzała go na kilka sposobów, by uniknąć rozczarowań. Zdał. Nasłała na niego Fabrizię Loreno - Angielkę włoskiego pochodzenia, czarnowłosą piękność. Zdecydowanie odparł jej zaloty. Wysyłała mu anonimowe listy miłosne - wszystkie jej pokazał i wyśmiał ewentualną chęć spotkania się z nim. Ponadto zbliżyła ich do siebie śmierć jego matki. Pomogła mu stanąć na nogi i była dla niego największym wsparciem w najtrudniejszych chwilach. Sądziła, że spędzili ze sobą już tyle miesięcy, że może obdarzyć go zaufaniem. W głowie snuła plany na przyszłość, widziała już domek z ogródkiem i trójkę dzieci bawiących się ze sobą, dwie rude dziewczynki i chłopca. Ponadto chciała mieć mugolski samochód, urządzać przyjęcia rodzinne, wyjeżdżać na wakacje, chodzić na zabawy...
- A Sama-Wiesz-Kto? - entuzjazm Lily osłabł. Zapomniała. W dobie stresów przedegzaminacyjnych cisza przed burzą nie zwracała jej uwagi, żyła, jak dotąd i nie widziała w tym nic dziwnego. Myślała czasem o wojnie, ale w murach Hogwartu czuła, że to wszystko jej nie dotyczy. Sprawiała wrażenie, że nie do końca zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji.
- Jego już nie będzie. Jestem tego pewna. - uśmiechnęła się nerwowo i spojrzała w stronę dziury w portrecie, grube krople deszczu napastliwie uderzały o okno. Do środka wszedł Rogacz. - O, James! Jesteś w końcu. - wstała z kanapy, a na jej usta wstąpił niepewny uśmiech, spojrzała na Mary, by ta dodała jej odwagi.
- Cześć. - powiedział i wszedł na schody. Lily poszła za nim. Odwrócił się w pół drogi. - Przepraszam Cię, nie mam teraz siły na rozmowę, czy spacer, zresztą nie ma ku temu warunków, porozmawiamy jutro, OK? - dziewczyna nic  nie odpowiedziała, tylko przytuliła się do niego. Poczuła jego zapach wymieszany z zapachem lawendy. Coś jej nie grało.
- Dlaczego inaczej pachniesz?
- Nie teraz, Irytek zrobił mi kawał. - skłamał szybko i skierował się do góry. Poczuł wyrzuty sumienia, że jest wobec niej tak oschły. - Jeszcze raz przepraszam, naprawdę źle się czuję. Jutro porozmawiamy. - pocałował ją w policzek i po chwili zatrzasnęły się za nim drzwi dormitorium. Zdezorientowana Lilyanne zeszła do Mary i usiadła na kanapie.
- On coś kręci, mówię Ci. - powiedziała zdecydowanie MacDonald i spojrzała badawczo na  rudą. - Na pewno coś ukrywa.
- A może po prostu był zmęczony. - próbowała go usprawiedliwić Lily. - W końcu tyle go ostatnio spotkało... Nie zawsze musi mieć ochotę na moje towarzystwo.
- Ale na towarzystwo innej tak? - zapytała ironicznie Mary, a na jej policzki zapłonęły ze złości.
- O czym Ty mówisz? - spytała Evans czując, jak jej serce przyspiesza, a ręce zaczynają się pocić.
- Miał szminkę na dłoni. Musiał nią wytrzeć usta. Ale mogę się mylić...
     Lily zdenerwowała się, a jej plany legły w gruzach. Ośmieszyła się przed samą sobą. Może jednak Mary się myli i James jest niewinny, może nic takiego nie zrobił.
~*~
     Syriusz stał przed wejściem na Trzecie Piętro i rozglądał się nerwowo. W tym miejscu był umówiony z Bartym. Wypatrywał go na próżno, minęło już 10 minut odkąd powinien stawić się przed posągiem. Kiedy Łapa miał już zrezygnować, usłyszał za sobą wysoki głos chłopaka.
- Musiałem się wyrwać.
- Jesteś w końcu. Już prawie odszedłem. - powiedział czarnowłosy. - Dobra, co masz dla mnie za informacje?
- Najpierw kasa. - powiedział Crouch. Syriusz rozejrzał się, czy nikogo nie ma wokół i dał chłopakowi woreczek pełen galeonów. Jego oczy rozbłysły.
- No to gadaj.
- Mam niezłego newsa. Podobno Twoja lala Cię szpieguje.
- Że co?! - krzyknął Black i przyparł Barty'ego do ściany. - Kto Ci nagadał takich bzdur! Oddawaj kasę!
- W naszych kręgach tak mówią, że ma się dowiadywać, co się dzieje w Zakonie  Feniksa, dlatego z Tobą jest. Nic więcej nie wiem!
- Kto Ci to powiedział?! - Syriusz omal nie rozdarł chłopakowi koszuli.
- Avery.
- Co za sukinsyn...
- Black, zastanów się, nic nie rób pochopnie. Cudem mi to wypaplał. Nazywają ją Morticią, a ten debil w końcu sypnął, o kogo naprawdę chodzi. Zrobisz z tym co chcesz, ale Avery'ego zostaw w spokoju, dobrze Ci radzę.
     Syriusz odwrócił się i zaczął zbiegać po schodach. Krew uderzyła mu do głowy, poczuł, jak tętno mu przyspiesza. Czy ona mogła go aż tak zdradzić? Czuł, że musiał to wyjaśnić! Jeżeli nie zrobi tego teraz, zaraz, to oszaleje. W ekspresowym tempie kierował się w stronę Lochów. Wiedział, że prędzej czy później ja tam spotka, chociaż miałby na nią czatować godzinami. Po kilkudziesięciu minutach stania przy parapecie zaczął się uspokajać. Zganił siebie z myślach za to, że mógł uwierzyć komuś takiemu, jak Crouch. Muszą znaleźć nową wtykę. Usłyszał, jak śpiewa. Jej niski, seksowny głos odbijał się echem od pustych ścian. Zmierzała do Lochów. Wyszedł jej na przeciw. Omal się nie wywróciła ze strachu.
- O matko, ale mnie wystraszyłeś! Co tu robisz, chyba się nie umawialiśmy na dzisiaj?
- Musiałem Cię zobaczyć. - podszedł do dziewczyny i przytulił ją mocno. - Em?
- Tak? - podniosła głowę, spojrzała w jego oczy i uśmiechnęła się, zaciskając swoje dłonie na jego pośladkach.
- Nie, już nic.
- Zacząłeś, to dokończ! Wiesz, jak tego nie lubię!
- No dobra, chociaż to głupie... Mogłabyś mnie kiedykolwiek w jakikolwiek sposób zdradzić?
- Co?! - rudowłosa odsunęła się i spojrzała na niego, jakby był z innej planety. - Co Ty gadasz? Dobrze się czujesz? Myślałam, że tę kwestię już wyjaśniliśmy i mamy ją za sobą. Nigdy nikogo nie zdradziłam i gardzę takimi ludźmi i takimi związkami. Ktoś Ci czegoś nagadał?
- Nie, po prostu musiałem się upewnić.
- Kretyn. Ale i tak Cię kocham.
     Syriuszowi spadł kamień z serca. Było mu głupio, że przez kilkadziesiąt minut był przekonany, że Emily mogła kogokolwiek szpiegować. Była na to zbyt dobra i wiedział o tym doskonale, w końcu znał ją najlepiej na świecie. Jednak to był dla niego sygnał, że musi się bardziej pilnować i uważniej dobierać informatorów. Inaczej cały plan Zakonu Feniksa może legnąć w gruzach.

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

11. Alastor Moody. Wizyta w domu Blacków. Szpital.

Hej! 
Napisałam, że dodam część, po czym tego nie zrobiłam.
Przepraszam.
Na weekend utonęłam w papierkowej robocie i myślałam, że przez tę biurokrację nabawię się kociokwiku. 
Na szczęście udało mi się coś naskrobać, odstresowując się tym przy okazji.
Pozdrawiam! 

~*~
     Dolina Godryka powoli budziła się, na ośnieżone dachy spływały leniwe, pojedyncze promienie słońca. W oddali było słychać trzeszczenie gałęzi i pohukiwanie sów. Nad tym miejscem roztaczała się cudowna aura. Nikt nie pomyślałby, że zeszłego wieczora w domu państwa Potterów rozegrało się tak wiele dramatycznych scen. Wigilia kilku czarodziei nabrała innego znaczenia, niż dotychczas. Parę rodzin dotknęła głęboka melancholia i smutek. Przed posiadłością Dorei znajdowały się krwawe odciski butów prowadzące do wielkiego dębu. Tam ślad się urywa. Nie było jednak żadną tajemnicą, kto zaatakował to małżeństwo. Nikt nie miał wątpliwości. W kuchni stali aurorzy zbierający ślady włamania i krwawej jatki. Niejaki Moody, tęgi jegomość z długimi, blond włosami rozglądał się po podłodze. Był osobą bardzo ambitną. Ostatniej nocy jemu też złożono wizytę. We wrześniu porwano jego narzeczoną, z którą miał się pobrać. Wczoraj poinformowano go, że zabrano mu wszystko, co było dla niego najważniejsze. Złamano życie młodej dziewczyny, by zaspokoić swoje chore żądze i ukarać Alastora w związku z jego przynależnością do Zakonu Feniksa i wielką niechęcią do odejścia z tej organizacji. Wcześniej były pogróżki, Moody szukał sprawców, szukał winnego, szukał poszlak, opętała go ta myśl. Nie mógł jednak nic zrobić, nie dotarł do żadnych konkretnych śladów swojej kobiety. Wewnątrz siebie miał jednak nadzieję, że żyje. Wszystko jednak zostało rozwiane, jego serce zmieniło się w zimny kamień. Ukrywał obsesję, chęć zemsty, która zawładnęła nim tak, że nie liczyło się dla niego nic innego niż to, by zgładzić jak najwięcej Śmierciożerców, a może nawet i samego Czarnego Pana, jeśli nadarzy się ku temu okazja. Ostatniej nocy poprzysiągł sobie, że będzie robił, co w jego mocy, by jak najmniej osób cierpiało tak, jak cierpiał on.
- Alastor, idziemy. - z zamyślenia wyrwał go głos wysokiego czarodzieja, Seana Patil. - Musimy porozmawiać z Charlusem. On obudził się jako pierwszy. Nie wiemy, co pamięta i czy w ogóle cokolwiek. Widziałeś, w jakim byli stanie. Ktoś musi porozmawiać z ich synem i poinformować go o zaistniałej sytuacji. Jest już pełnoletni, ale mimo to, zapewnij mu należytą ochronę.
- Zrobię, co w mojej mocy, ale sądzę, że z chłopakiem powinien pogadać ktoś inny. Ja jestem zbyt bezpośredni. - na twarzy Moody'ego pojawił się niezidentyfikowany grymas. Bał się takiej odpowiedzialności, sam jest złamany, przecież nie umie powiedzieć 17-latkowi, że jego rodzice byli torturowani przez kilka godzin, w efekcie czego leżą w agonii u Munga. Pan Patil uśmiechnął się smutno.
- Fakt, nie pomyślałem... Porozmawiam o tym z Sarą Longbottom. Ona to załatwi. A teraz chodź, a niech reszta tu posprząta.
     Wyszli na ganek. Spojrzeli na krwawe ślady pozostawione na śniegu. Obaj skrzywili się. Co mają w głowie ludzie, którzy potrafią zrobić tak straszne rzeczy drugiemu człowiekowi? Czym się kierują? Czyżby chęć zawładnięcia światem potrafiła doprowadzić do tak okropnych czynów? Jeśli tak - czarodzieje nie byli przyzwyczajeni, nie znali skali takiego okrucieństwa. Przynajmniej wiedzieli, z kim mieli do czynienia. Z pewnością nie są to żarty. Moody i Patil spojrzeli się  na siebie, kiwnęli porozumiewawczo głowami. Teleportowali się w tym samym czasie do szpitala u Munga.
~*~
     Motocykl z piskiem wylądował na podjeździe domu przy Bordeaux Alley 23. Miły dla ucha warkot silnika ucichł wraz z przekręceniem kluczyka. Emily ściągnęła kask i potrząsnęła długimi, ognistymi włosami, uderzając nimi w twarz chłopaka siedzącego za nią. Ten uśmiechnął się, czując jej słodki zapach.
- Niezła jazda! - krzyknął. - Musisz mnie tego koniecznie nauczyć!
- Dobra, ale teraz są ważniejsze sprawy. Przyjaciele. - Syriuszowi zrobiło się głupio, że nawet w tak poważnych sprawach zabawa brała górę i zaburzała racjonalne myślenie. Choć rzadziej, zdarzało się to nadal. Chciał się tego wyzbyć, zwłaszcza, że nadchodziły czasy, które wymagały takiej postawy.
     Emily bez pukania otworzyła drzwi domu i od razu musiała uchylić się, by nie oberwać zaklęciem. Upadła z hukiem na podłogę i zasłoniła głowę rękoma.
- Co Wy robicie, do cholery! To ja! Addams! - krzyknęła z wściekłością i gdy światło zapaliło się, wstała i otrzepała ubranie. - Mózg Wam odjęło?!
- Przepraszam, myśleliśmy, że to Śmierciożercy wrócili. - powiedziała Lilyanne, przytulając przyjaciółkę. Emily pierwszy raz poczuła obrzydzenie i pomyślała w głębi "szlama". Po chwili zrobiło jej się strasznie głupio, ale nie umiała powstrzymać odrazy, gdy czuła na sobie dotyk Evans. Zawsze uważała się za człowieka lepszej kategorii przez czystość swojej krwi, jednak nikomu tego nie przyznawała. Ponadto uczucie to często bladło przy empatii, która wypełniała ją od stóp do głów. Nie umiała przejść obojętnie obok czyjejś krzywdy, zostało jej to do dziś, bo znów uczucie wzięło górę. Spojrzała na twarze ludzi znajdujące się w pomieszczeniu. Jej chłodne spojrzenie spoczęło na rodzicach Lil i jej siostrze, którzy siedzieli wciśnięci w kanapę.
- Co tu się stało? - spytał Black, stając za Emily. James przeniósł na niego wzrok i poderwał się z podłogi. Remus kiwnął mu głową na powitanie i głaskał po głowie zapłakaną Mary.
- Łapa, jak dobrze, że jesteś! - Potter uściskał przyjaciela. - Wpadła tu Twoja kuzyneczka z Twoim bratem!
- Regulus jest... jest... - MacDonald zapłakała rzewnymi łzami i ucichła. Nie mogło do niej dotrzeć to, że ktoś niemal w ich wieku robi tak straszne rzeczy. Czuła się upokorzona. Pierwszy  raz stanęła oko w oko z kimś tak okrutnym i bezwzględnym. Wciąż ogarniała ją panika. Emily podniosła wzrok i spojrzała na Rogacza.
- Może Ty za nią dokończysz? W co znowu wplątał się ten gamoń?
- On jest Śmierciożercą. - Syriusz poczuł, jakby ktoś wbił sztylet w jego serce. Nie spodziewał się, że jego młodszy brat okaże się na tyle głupi, by wstąpić w ich szeregi. Może był arogancki i oschły w stosunku do niego, ale nie chciał, żeby tak skończył. Nie wyobrażał go sobie w takiej roli. Wypełniało go poczucie winy.
- Potter, pewien jesteś? To poważne oskarżenie! - spytała Emily, która wewnętrznie była w ogromnym szoku, choć nie okazywała tego na zewnątrz. Wiedziała o planach Regulusa, ale nie wierzyła w jego słowa, myślała, że są to zwykłe przechwałki krnąbrnego nastolatka.
- Pokazał nam Mroczny Znak na przedramieniu! Atramentem sobie tego chyba nie narysował, co nie?
- Rogacz, uspokój się. - powiedział Remus. - Nerwy w niczym tu nie pomogą.
- Ten gnój nas straszył i znieważył moją najdroższą Lilyanne!
- Co on Ci zrobił? - Addams wytrzeszczyła oczy i szturchnęła łokciem rudowłosą.
- Nie chcę o tym mówić. - Lily spuściła głowę, a na podłogę spadły dwie, wielkie łzy.
- Opluł ją, zwyzywał, przyciskał nogą do podłogi... - Mary w końcu odezwała się i otarła policzki od płaczu. Emily nie wierzyła, że mówią o tej samej osobie. Chociaż jego zachowanie względem niej mogło wskazywać na to, że jednak nie jest taki, jaki był wcześniej - ciepły i opiekuńczy.
- I tego właśnie mu nie daruję... - wysyczał pod nosem James, a w jego oczach pojawiły się niebezpieczne ogniki.
- Chcesz poznać moich rodziców? - Syriusz zapytał poważnie Addams. - Chciałbym złożyć im teraz wizytę.
- Łapa, przemyśl to. Nie działaj w nerwach! Wiem, że się powtarzam, ale sądzę, że powinniśmy przemyśleć to na zimno. Bez pośpiechu. - Remus ostrzegł przyjaciela i jednym łykiem dokończył szklankę mugolskiego whiskey. Skrzywił się okropnie.
- To jest teraz moja sprawa i załatwię ją po swojemu. To jak, Emily, jedziemy?
- Jasne, nie ma sprawy.
~*~
     Bellatrix Black siedziała na wielkiej sofie w salonie domu przy Grimmauld Place 12 i przeglądała pergamin z nazwiskami mugolaków, który dał jej Rudolf. Większość nazwisk kojarzyła ze szkoły, uśmiechała się pod nosem, gdy wyobrażała sobie tortury, które mogłaby zastosować. Była dumna z osiągnięć dnia poprzedniego. Jej ciotka zwijała się z bólu, gdy Regulus bombardował ją Cruciatusem i szeregiem zaklęć czarnomagicznych. Była pod wrażeniem młodszego kuzyna i jego wiedzy w tym zakresie. Nie spodziewała się, że będzie na tyle twardy i opanowany, by zadać tyle bólu bez mrugnięcia okiem. Śmiała się do rozpuku, gdy pomieszczenie wypełniał przeraźliwy wrzask Dorei. Sama zajęła się Charlusem, który płakał z bezsilności. Nim zajęła się w "specjalny sposób". Na jej twarzy pojawił się ohydny grymas przyjemności. Walburga była bardzo dumna z syna i po obfitej, pysznej kolacji podarowała mu paręset galeonów na "drobne wydatki" i powierzyła mu książkę z miksturami czarnomagicznymi do przewertowania. Dom państwa Blacków wypełniała teraz cisza. Narcyza stała przy oknie popijając czerwone wino, Bellatrix  paliła papierosa i odstawiła pergamin na etażerkę stojącą obok sofy, Walburga kończyła właśnie przygotowywać veritaserum (o zapas poprosił ją sam Czarny Pan, w ważeniu eliksirów nie miała sobie równych) i wywar żywej śmierci, a skrzaty domowe szły na swoje posłania.
     Nagle ciszę przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Walburga wypuściła z rąk fiolkę ze świeżo przygotowaną miksturą na podłogę. Czarna maź rozlała się po dywanie i zaczęła cuchnąć. Oczy wszystkich w pomieszczeniu zwróciły się na czarnowłosego chłopaka.
- Co Ty tu robisz?! Jak śmiesz... - Bellatrix wstała na równe nogi i mierzyła w kuzyna różdżką.
- Składam Wam wizytę. Wraz z moją kobietą, Emily Addams.
- Witam. - dziewczyna nawet się nie uśmiechnęła, skinęła głową w stronę Narcyzy, która zmierzała w ich stronę.
- Walburgo, to ta dziewczyna, z którą dzielę dormitorium. Wspominaliśmy Ci o niej podczas ostatniej kolacji. - blondynka mrugnęła porozumiewawczo. Rysy twarzy pani Black złagodniały.
- Dobry wieczór. - powiedziała i spojrzała z wyczekiwaniem na syna.
- Każesz mu stać w TWOIM domu? Temu... Wielbicielowi szlam i odmieńców?! To zdrajca naszego rodu! Zdrajca naszej rasy! Jak możesz, jak Ci nie wstyd, Ty...
- Bella, oszczędź sobie płuc. Nie przyszedłem tu do Ciebie. Chcę się widzieć z Regulusem.
- On śpi. - powiedziała pospiesznie matka. - Nie sądzę, żeby chciał z Tobą rozmawiać o tej porze.
- Ale ja muszę - powiedział z naciskiem - z nim porozmawiać. I nie obchodzi mnie to, czy śpi. Mam do niego bardzo ważną sprawę.
- Twój brat miał dzisiaj bardzo ciężki dzień!
- O, w to nie wątpię. - zaironizował czarnowłosy. Emily ścisnęła go za ramię i spojrzała na niego  ostro.
- Syriusz, przestań. Może w takim razie złożymy państwu wizytę jutro rano? Wtedy chyba Reg nie będzie już spał i będzie mógł z nami porozmawiać.
- A kim Ty w ogóle jesteś, co?! - wrzasnęła rozwścieczona Bellatrix. Jej czarne oczy błyszczały złowieszczo, a klatka piersiowa podnosiła się gwałtownie wraz z każdym oddechem. - Kolejnym mieszańcem w życiu tego kretyna?! Jeśli tak, to nie masz prawa przebywać tu ani chwili dłużej!
- Ale to nie... - chciała wtrącić Narcyza, lecz Addams przerwała jej zdecydowanie.
- Otóż mylisz się. Jestem czarownicą czystej krwi i tak jest od pokoleń. Z tego, co mi wiadomo, a moje drzewo genealogiczne sięga czasów założenia Hogwartu, nie miałam w rodzinie ani jednego mugola. Mogę dalej oddychać Twoim powietrzem? - zapytała z ironią rudowłosa.
- Chodź. - Syriusz odwrócił się w stronę drzwi, mając zupełnie inny plan co do rozmowy z bratem. - Nie będziemy tracić tu swojego czasu.
- Do widzenia. - powiedziała Emily i rozejrzała się po twarzach kobiet.
- Phi! - prychnęła pod nosem Bellatrix i odwróciła się do okna, odpalając kolejnego papierosa. Narcyza kiwnęła dziewczynie głową, a Walburga z wściekłością wpatrywała się w wielką dziurę na dywanie wypaloną przez eliksir. Będzie musiała wszystko robić od nowa! Pomieszczenie wypełnił huk zamykanych drzwi.
~*~
     Państwo Evans wrócili z trudem do czynności dnia codziennego. Petunia wciąż była przerażona i cały dzień nalegała na to, by przyjaciele Lilyanne opuścili ich dom. Po Jamesa przyszła Sara Longbottom i bez słowa zabrała go ze sobą. Peter przespał w łóżku wiele godzin. Lily przygotowywała drżącymi rękami świąteczny obiad. Nie tak to wszystko miało wyglądać. Bała się coraz bardziej tego, co czeka ich po ukończeniu szkoły. Plotki o tępieniu mugolaków teraz wydawały się realniejsze, niż kiedykolwiek wcześniej. Wiedziała, że nie było to zdawkowe gadanie dla wypełnienia czasu i siania grozy. Martwiła się o Pottera, kobieta, z którą poszedł nie miała wesołej miny. Musiało stać się coś poważnego. Lilyanne uważała w głębi, że było to coś związanego z jego rodzicami, ale wolała o tym nie myśleć. Miała nadzieję, że się myli. Była zła na siebie, że wczoraj nie wykorzystała swojej ogromnej wiedzy, by ochronić swoją rodzinę. Miała wyrzuty sumienia, chciała nawet zniknąć z ich życia i nigdy więcej ich nie spotkać, ale czuła, że nie potrafiła tego zrobić. Z zamyślenia wyrwał ją głos matki.
- Córeczko, nie przejmuj się, damy sobie jakoś radę. - powiedziała i przytuliła dziewczynę. - Tę pieczeń należałoby już wsadzić do piekarnika, nie sądzisz? - spytała i uśmiechnęła się blado.
- Tak, Mamo. Trochę odleciałam...
     W pokoju gościnnym Remus rozmawiał z Mary. Tłumaczył jej, że sytuacje, gdzie będą musieli stawiać czoła Śmierciożercom mogą się zdarzać i muszą być na to przygotowani. Sam bał się niepewnej przyszłości, jednak wiedział, że nic już nie będzie takie, jak przedtem. Nic, jeśli nikt nie będzie na tyle odważny, by im się sprzeciwić.  Skrycie wierzył, że jego umiejętności magiczne nabyte poza zajęciami pozwolą mu pomóc ludziom. Po tym, co przydarzyło im się w nocy wiedział, że chce walczyć z czarną magią. Uważał, że ma w sobie coś, co pozwalałoby mu nawet na zostanie nauczycielem. Miał bowiem zdolność tłumaczenia największym leniom i tłumokom rzeczy najtrudniejszych. Dobrym przykładem jest tu Peter, który cudem przechodził z klasy do klasy, a udało mu się dokonać rzeczy cholernie trudnej i jest animagiem. Gdyby nie Lupin, nigdy by do tego nie doszło. Jednak nie lubił przypisywać sobie zasług, nie to sprawiało mu radość, lecz to, że ktoś dzięki niemu coś umie, czego nie nauczyłby się sam. Kiedy rozmawiali z rodzicami Jamesa o Zakonie marzył, by mógł przeprowadzić serię wykładów i nauczyć ich zaklęć, które znalazł sam, parę lat temu w zapomnianych książkach biblioteki Hogwartu. Umiał znacznie więcej niż czarodzieje z parunastoletnim doświadczeniem w pracy aurora. Oczywiście, nie wszyscy. Jednak skupiał się na tym, że chciałby nauczyć ich, jak walczyć ze złem, które stawało się coraz silniejsze. Miał do siebie żal, że wczorajszej nocy nie zrobił nic, by ochronić przyjaciół i rodzinę Lily. Obiecał sobie, że nigdy nie pozwoli nikogo skrzywdzić w swojej obecności. Poczuł, jak dziewczyna przysuwa się bliżej niego i kładzie mu głowę na ramieniu. Uśmiechnął się pod nosem. Od paru dni zaczęła ich łączyć pewna więź, która sprawiała im obojgu przyjemność. Pogładził ją po pięknych, ciemnych włosach.
- Przy Tobie czuję się bezpieczniejsza, wiesz?
- Dziękuję, Mary. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak wiele znaczą dla mnie Twoje słowa. - niesforny blond kosmyk opadł mu na czoło. Odgarnęła go jednym ruchem dłoni. Spojrzeli sobie prosto w oczy. Oboje poczuli przypływ adrenaliny. Każde z nich chciało tego samego już od dłuższego czasu. Chcieli być dla siebie kimś więcej, niż tylko przyjaciółmi. Remus przybliżył do niej swoją twarz. Błękit jej tęczówek przeszywał go na  wskroś. Poczuł, że opuszcza go odwaga. Przeklął siebie w myślach i spuścił wzrok. Poczuł jej chłodne palce na  swoim policzku. Przez parę sekund ogarniało go przerażenie. Ciszę wypełniały tylko ich głębokie oddechy. Pocałował ją. Czule i delikatnie. Trwali w tej czynności parę sekund, napawając się tą chwilą. Zdarzenia minionej nocy rozmyły się niczym zły sen. Byli teraz tylko dla siebie. Tak bliscy. Tak szczęśliwi...
~*~
    W szpitalu u Munga uzdrowiciele krzątali się poddenerwowani i mówili do siebie niezrozumiałe dla Jamesa słowa. Jego świat zawalił się, gdy rozmawiał z panią Longbottom. Chciał, by to był tylko ponury żart. Nigdy wcześniej nie podejrzewałby, że ludzie, których zna mogą zrobić jego rodzicom coś tak okrutnego. Przepełniała go ogromna gorycz i chęć zemsty. Siedział w poczekalni z zaciśniętymi pięściami i czekał, by wejść do ojca. Jego matka wciąż się nie wybudziła, jej stan był ciężki. Nie wiadomo, czy z tego wyjdzie. Świadomość tragizmu całej sytuacji powodowała u niego przejmujący smutek. Był sam. Nikt nie trwał przy jego boku. Nikt go nie pocieszał. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak ważna jest dla niego rodzina. Jak bardzo nie chciał, by coś się stało. W jego głowie zrodziła się myśl, że gdyby nie był wtedy u Lilyanne, mógłby w czymś zaradzić, a jednocześnie uchroniłoby to jego przyjaciół i jej rodzinę przed niebezpieczeństwem.
- Pan Potter? - młoda pielęgniarka wyszła z sali i spojrzała żałośnie na chłopaka. Rogacz kiwnął głową i wstał. Jego spocone dłonie zostawiły ślady na jasnych spodniach. - Proszę wejść, ale na krótko. Pański ojciec nie czuje się najlepiej.
    James wszedł do sali. Biel ścian raziła go w oczy. Spojrzał na łóżko przy oknie i rozpłakał się. Charlus leżał bezwładnie na poduszce, był strasznie blady. Na jego rękach, twarzy i torsie malowało się wiele krwiaków, sińców i blizn. Odwrócił głowę w kierunku syna.
- Podejdź tu. - nakazał. Rogacz pokonał tę krótką odległość czując, jakby przeszedł parę kilometrów. Nogi trzęsły mu się niesamowicie, a w głowie kłębiło się wiele najróżniejszych myśli. Nigdy nie widział, by ktoś doprowadził człowieka do takiego stanu.
- Tato, przepraszam, ja...
- To nie jest Twoja wina, nie możesz się tym obarczać. - wysapał mężczyzna, próbując się podnieść.
- Tato, leż. Co mam Ci podać? - spytał James, patrząc, jak trudno jest ojcu mówić i poruszać się.
- Nic. Twoja matka się nie wybudziła, możliwe, że umrze. - oczy Charlusa zaszły łzami. - Nic nie mogłem zrobić. Pastwili się nad nami wiele godzin. Chcę Cię o coś prosić. Obiecaj mi, że nie wstąpisz do Zakonu. Nie może spotkać Cię coś takiego, co nam się przytrafiło. Jamie, obiecaj mi to teraz.
- Tato, kocham Cię i kocham mamę, ale nie mogę, rozumiesz? Proś mnie, o co chcesz, ale nie o to. Po tym, co Wam zrobili, wiem i jestem pewny, że chcę z nimi walczyć. I zrobię wszystko, by zniszczyć tych, którzy Was skrzywdzili. Znajdę ich i pożałują, że żyją. Nie skrzywdzą nikogo więcej. Choćby miało mi to zająć lata. To Ci obiecuję.  

czwartek, 9 kwietnia 2015

Liebster Award.

Hej!

Dziś wieczorem, a najpóźniej jutro zostanie dodana nowa część opowiadania.
Póki co, zostałam nominowana przez jedną z moich ulubionych blogerek (http://wojny-rodow.blogspot.com) do Liebster Award. Polega to na tym, że trzeba nominować 11 osób zadając im 11 pytań. Te osoby udzielają odpowiedzi i wytyczają kolejne 11 i zadają kolejne pytania i tak w kółko. Ja aż tylu osób nie znajdę na pewno, ale parę chyba uda mi się wybrać, zwłaszcza, że nie można wybrać tego, kto nominował. ;)

Ja nominuję:
1) http://huncwotka.mylog.pl
2) http://huncwoci-zupelnie-inna-historia.blogspot.com

I tutaj jedno wielkie upsss! Reszta blogów, którą chciałam nominować, została nominowana wcześniej. Trudno, widocznie tak musiało być.

Teraz zadam te nieszczęsne 11 pytań, na które chciałabym, byście odpowiedziały. :)
1) Jakim byłaś dzieckiem?
2) Co pamiętasz ze swojego dzieciństwa?
3) Skąd wzięło się zainteresowanie Huncwotami?
4) Kiedy pierwszy raz miałaś styczność z twórczością Rowling?
5) Czy lubisz inne książki z dziedziny fantastyki? Jeśli tak, to jakie i co w nich najbardziej cenisz?
6) Jakimi słowami mogłabyś określić swój charakter?
7) Jacy ludzie wzbudzają w Tobie niechęć i odrazę?
8) Czy ktoś miał wpływ na Twoją twórczość?
9) Czy planujesz rozwinąć swój talent i napisać własną książkę?
10) Co sądzisz o stereotypach? Czy czasem łapiesz się na tym, że sama się nimi posługujesz?
11) Kogo stawiasz sobie za wzór w życiu? Czy możesz uznać jakąś realną bądź fikcyjną osobę za swój autorytet?

Teraz udzielę odpowiedzi do pytań Ady (http://wojny-rodow.blogspot.com)

1. Kiedy i co skłoniło cię pisania?
- Jak miałam niespełna 10 lat przeczytałam parę książek z serii "Harry Potter", wcześniej miałam styczność z twórczością innych pisarzy, ale jakoś nigdy nikt nie spowodował, że zachciało mi się pisać cokolwiek. Wiek, w którym zaczęłam mówi sam za siebie. Opowiadanie znajdowało się na serwisie mylog.pl, było OKROPNE. Później za każdym jednym razem zakładałam nowy blog, traciłam na niego pomysł - słomiany zapał. Gdzieś tam na tym serwisie istnieje opowiadanie, które kontynuuję teraz. Notki powstały 8 lat temu, dodane zostały na myloga 5 lat temu. Nie są najlepszej jakości, ale poprzysięgłam sobie, że ten blog dokończę. I mimo wieloletniej przerwy chcę dopełnić obietnicy, ponieważ jakiś czas temu w szpitalu okazało się, że mam paskudne zwyrodnienie, sprawa neurologiczna. Wygląda to niezbyt ciekawie, stąd bodziec do powrotu.
2. Jak często nachodzi cię wena twórcza?
- Parę razy w tygodniu, ale nie zawsze mogę ją wykorzystać, bo mam półroczną córeczkę w domu i to ona pochłania większość mojego czasu. Ale muszę jej to wybaczyć. ;)
3. Co uważasz za swój największy sukces?
- Pokonanie sepsy w ciąży, kiedy w moim mieście nie dawali mi dużych szans na przeżycie. Pojechałam do Poznania i udało się. Uratowali mnie i Weronikę. Sprawa była beznadziejna, bo nie mogłam prawie chodzić i z trudnością oddychałam, do tego mało pamiętam z tego czasu, gadałam, jak jakiś retard umysłowy, ale udało się. To z pewnością największy sukces, wolę walki miałam ogromną.
4. Co najbardziej lubisz robić, co sprawia, że się odprężasz?
- LEŻEĆ, bezapelacyjnie. Najlepiej  ze słuchawkami w uszach. Uwielbiam polski gotyk (Closterkeller, Artrosis, Moonlight), tylko przy nim skupiam się na swojej osobie i na tym, żeby się zrelaksować.
5. Jaki jest twój ulubiony film i dlaczego?
- Jest tego wiele. Uwielbiam wszystkie filmy Hitchcocka, ze względu na klimat tam panujący. Są psychodeliczne, a ja to bardzo lubię. Ponadto bardzo zauroczyły mnie parę lat temu "Dziewiąte Wrota" z Deppem w roli głównej. Opowiada on o księdze napisanej przez samego Lucyfera. Więcej zdradzać nie będę - polecam. No i oczywiście "Lot nad kukułczym gniazdem" - rola Nicolsona niezapomniana!
6. Co najbardziej lubisz w pisaniu?
- Swobodę, którą mi daje. :) I wolność umysłu.
7. Którą z postaci swojego opowiadania lubisz najbardziej?
- Narcyzę, Syriusza i Mary. I czasem Emily. Może dlatego, że mają one swoje odpowiedniki w moim realnym świecie.
8. Dlaczego według ciebie życie ma sens?
- Kiedyś nie miało go wcale, żyłam z dnia na dzień. Zawsze tylko coś chciałam, nie udało się, to przechodziłam nad tym do porządku dziennego, stawiałam nowy cel itd. Ale nie widziałam w tym większego sensu, serio. Teraz jest nim moja córka, przede wszystkim. Zawsze będzie na pierwszym miejscu. Ponadto chciałabym wrócić do śpiewania, to było moją pasją. No i co jakiś czas chciałabym wykorzystać moją licencję na skoki spadochronowe, ale do tego trzeba mieć pieniądze. ;)
9. Jakie jest twoje największe marzenie?
- Nie denerwować się, nie stresować niczym, nie musieć się martwić o jutrzejszy dzień, o to, jak przetrwam i czy przetrwam. Chciałabym wiedzieć, że zapewnię córce to, czego sama nie miałam. Niestety, przy polskiej rzeczywistości będzie o to trudno.
10. Czego najbardziej nienawidzisz?
- Hm, ciężko powiedzieć. W moim słowniku nie istnieje słowo "nienawidzę". Staram się być dobrym człowiekiem i nie hodować w sobie tak wyniszczających uczuć. Jednakże jest  wiele rzeczy, których nie toleruję. Ktoś mądry kiedyś powiedział "tolerancja jest cnotą ludzi bez przekonań". I ja w to szczerze wierzę, zresztą życie pokazało mi, że tak jest. :) Bardzo nie lubię fałszu.
11. Za co najbardziej cenisz ludzi?
- Za szczerość. :) Za empatię, wierność, wiarę w coś wyższego, inteligencję wrodzoną, uprzejmość, wysoką kulturę osobistą. :) Za wszelkie te cechy, które giną na rzecz bycia dla siebie wrednymi, chamskimi, głupimi, puszczalskimi etc. To nie moja bajka. :)

piątek, 3 kwietnia 2015

10. Zastraszenie Potterów, Bellatrix i Motocykl.

     Przy Bordeaux Alley 23 już dawno wstało słońce. Przygotowania do Wigilii w domu państwa Evans szły pełną parą. Wielką, zieloną choinkę przyozdobiono w najróżniejsze bombki i łańcuchy oraz przypięto światełka. Dla przyjaciół Lily, którzy nigdy nie robili tego własnoręcznie było to nowe, ekscytujące doświadczenie. James usilnie chciał się dowiedzieć, w jakim celu ubiera się drzewo, które śmierdzi i z którego co chwila na podłogę upadają pojedyncze igiełki.
- Przecież trzeba to sprzątać! To bez sensu! Nie możemy po prostu zaczarować tej choinki tak, jak robi się to w naszym świecie? Będzie mniej roboty! - powiedział, starając się zgarnąć zmiotką bałagan na szufelkę. Nie bardzo wiedział, jak się za to zabrać. Wyglądało to komicznie.
- Nie, James. My mamy taką tradycję. Dla mugoli to niezwykle ważne. Dzieje się tak na całym świecie i nikt nie narzeka. Poza tym spójrz na nią. - wskazała nosem na drzewo. - Czy nie wygląda ślicznie? Tu nie używa się magii i nigdy się nie używało. Jestem jedyną czarownicą w rodzinie.
- Nie pomyślałem o tym. Pierwszy raz jestem na świętach gdzieś poza domem, a zwłaszcza u rodziny mugolskiej. Nie jestem przyzwyczajony, musisz dać mi czas. - mrugnął do Rudowłosej. W salonie znalazła się reszta przyjaciół.
- Co będziemy teraz robić? - zapytała Mary, siadając na wygodnej kanapie.
- Możemy ulepić bałwana! - oczy Lily rozbłysły, pojawiły się w nich łobuzerskie iskry. - Tak! Już dawno tego nie robiłam...
- A co to bałwan? - spytał Peter. Remus pacnął go książką w głowę. Petunia, która właśnie wyszła z kuchni załamała ręce i spojrzała błagalnie na matkę.
- Mamo, oni są z innej planety! - przewróciła oczami i zrobiła nadąsaną minę. Potter uśmiechnął się pod nosem.
- Tunia! Nie wolno tak mówić! To są nasi goście i przyjaciele Lilyanne!
- Nie przeproszę! - blondynka założyła ręce i oparła się o ścianę. Jej nozdrza rozszerzały się z każdym oddechem.
- Mamuś, ona nam po prostu zazdrości. Całe życie tak było, odkąd dostałam list z Hogwartu stała się nie do zniesienia, bo ona nie urodziła się inna, jak ja.
- Zamknij się, jesteś zwykłym dziwadłem! Nigdy Ci nie zazdrościłam, jesteś świruską! Jeżeli myślisz, że chciałabym być kimś takim, jak Ty, to się mylisz! Brzydzę się Tobą! - Lily  zawstydziła się, że w jej rodzinnym domu, jej własna siostra tak ją znieważyła w obecności przyjaciół. Zrobiła się czerwona na twarzy. Nie chciała wszczynać kłótni. Odwróciła się na pięcie i wybiegła z salonu. Mary poszła za nią. Matka obu dziewcząt ukryła twarz w dłoniach. Już chciała coś powiedzieć, ale...
- To jest Twoja siostra, dziewczyno! Ją boli to, co mówisz! Rozumiesz? Ona Cię kocha, a Ty nie doceniasz tego, jak wspaniałą przyjaciółkę masz koło siebie. Zastanów się nad sobą, nie wolno Ci nią pomiatać! - James stanął na wprost Petunii. Spojrzał na jej kościste dłonie, na których było widać ślady po zmywaniu naczyń. Uciekała w pracę. Nie chciała ich tutaj. - Lilyanne nas zaprosiła, bardzo chciała, żebyśmy przyjechali. Gdyby nie to, już byśmy sobie stąd pojechali. Ja nie lubię być nieproszonym gościem. Ale zostaję tu ze względu na nią, bo to wspaniała osoba. I póki tu jesteśmy, nie pozwolę Ci więcej obrazić Lily, zastanów się nad tym, co powiedziałem. - dziewczyna spojrzała mu w oczy. Podkochiwała się w nim, kiedyś na peronie zrobił im kawał, od  tamtej pory zawiesiła na nim oko. Zrobiło jej się głupio. Nie mogła wytrzymać spojrzeń wszystkich w pokoju. Wróciła do kuchni i znów szorowała blaty, które dopiero co wypucowała na błysk. Blond kosmyki oswobodziły się spod starannie zrobionego końskiego ogona i wpadały jej w oczy. Przeklęła pod nosem.
~*~
     W domu państwa Potterów panował chaos. Rodzice Jamesa  pieczołowicie zabezpieczali wszystkie dokumenty i rzucali zaklęcia ochronne na mury. Byli przybyci brakiem jedynego syna u ich boku, tym, że być może na dniach będą musieli porzucić miejsce, w którym żyli nieprzerwanie tyle lat. Dorea Potter była uzdrowicielką w szpitalu Munga. Miała długie, kręcone kasztanowe włosy i ogromne, szare oczy. Była spokrewniona z rodem Blacków, stąd też jej niebanalna uroda, której nikt nie mógł odmówić. Charlus był od niej parę lat starszy, jego włosy czarne, jak heban wciąż były w nieładzie, a okrągłe okulary co chwila zsuwały się na orli nos.
- Kochanie, słyszałeś to? - spytała Dorea, jej oczy rozszerzyły się ze strachu, w dłoń pochwyciła różdżkę.
- Ćśśś. - Charlus przyłożył palec do ust. Na około domu słyszeli dziwny świst. Woda w pucharze zaczęła lekko drgać, a ogień w kominku ruszał się tak, jakby do środka wpadł wiatr. - Ktoś tu jest.
     Bellatrix stała na zewnątrz w długiej, czarnej sukni, a jej kręcone włosy oplatały bladą  twarz. Kopnęła parę razy w drzwi, śmiejąc się przy tym złowieszczo. W oddali za drzewami stał Regulus i Rudolf.
- Wyłazić! - krzyknęła przeraźliwie, rzucając zaklęcia w dom. Niestety wszystkie z nich odbijały się od murów i kobieta musiała robić uniki. Zdenerwowało ją to. Nie mogła przebić się do środka. Gorączkowo myślała, co mogłaby zrobić w takiej sytuacji. Musi jakoś wywabić ich na zewnątrz. - Wyłazić natychmiast! Skoro nie chcecie ze mną rozmawiać, złożę wizytę Waszemu plugawemu synalkowi, dalej, Dorea! Bratanicy nie wpuścisz?
     Drzwi otworzyły się z impetem. Stanęła w nich starsza kobieta. Jej długa, granatowa szata powiewała na wietrze. W ręku ściskała różdżkę. Obok niej stanął jej mąż.
- Czego od nas chcesz, nie wstyd Ci pojawiać się tutaj? Walburgia nie byłaby zadowolona wiedząc, że odwiedziłaś ciotkę. My zresztą też nie jesteśmy z tego powodu szczęśliwi.
- Wierz mi, Ciotuniu, że mnie również nie sprawia to przyjemności. Gdybym tylko mogła nie pojawiałabym się w tym ohydnym miejscu. Dolina Godryka... Tfu. - splunęła Potterom pod nogi i uśmiechnęła się szeroko, nawijając na palec kosmyk swoich kręconych włosów. - Jestem tu z... Tak jakby z poselstwem.
- Kto Cię przysyła? - spytał Charlus, robiąc krok do przodu. Przeczuwał, jaka będzie odpowiedź. Jego żona prężnie działała w Zakonie jako uzdrowiciel, a on jako auror. Byli bardzo cenni dla  organizacji.
- Głupi, czy tylko udaje? - spytała retorycznie. - Sami-Wiecie-Kto. - powiedziała wykrzywiając usta. Zauważyła, jak Potter chciał wypowiedzieć zaklęcie. Była pierwsza. - Incarcerous! - z końca jej różdżki zmaterializowały się pętle krępujące małżeństwo. Starali się wyrwać, jednak bez skutku. Bellatrix przywołała Rudolfa i Regulusa, za pomocą magii wnieśli Doreę i Charlusa do domu.
     Rozejrzeli się po wnętrzu. Większość wolnej powierzchni wypełniały zdjęcia Jamesa, Syriusza, Dumbledore'a i rodziny Potterów. Rozglądali się po każdym pomieszczeniu. Widać było, że chcieli coś ukryć, jednak ciężko było cokolwiek znaleźć. Musieli bardzo się postarać i zrobić to tuż przed ich przybyciem. Panowała atmosfera strachu. Bellatrix spojrzała na szklaną wazę, która z pewnością była rodzinną pamiątką. Zauważyła błysk przerażenia w oczach Charlusa. Z uśmiechem na twarzy zbiła drogocenną rzecz. Porcelana rozsypała się z hukiem na kawałki. W powietrzę uniósł się pył. To z pewnością były czyjeś skremowane zwłoki. Śmierciożercy roześmiali się.
- No cóż, powiedziałabym przepraszam, ale nie czuję, abym była Wam winna przeprosiny. Gdybym miała więcej czasu, zabawilibyśmy się w grę, w pytania i zadania, magicznie. - przysunęła się niebezpiecznie do małżeństwa. - Ale mam tu do wykonania rozkaz. Chodzi o Waszą działalność w plugawym Zakonie Feniksa. Bardziej przydatni będziecie nam.
- Nigdy! - wykrzyknął Charlus, robiąc się coraz bardziej czerwony od sideł. - Nigdy nas do tego nie zmusicie!
- Spodziewałam się takiej odpowiedzi. Regulus, chodź. Poćwiczysz sobie zaklęcie niewybaczalne na żywym fantomie. - Bellatrix zaśmiała się w głos i przyciągnęła chłopaka za kołnierz, wręczając mu różdżkę do ręki. Rudolf przypatrywał się całej sytuacji z wygodnej kanapy. Spojrzał pod stolik, gdzie leżał zwinięty pergamin. Schylił się i wziął go do ręki. Na liście znajdowały się nazwiska mugolaków chronionych przez Zakon. Pokazał to Belli.
- Bosko. - wysyczała pod nosem, widząc przerażone miny Potterów. - Regulus! - krzyknęła. - Do roboty!
Chłopak drżącą ręką wyciągnął różdżkę przed siebie i wymierzył ją w stronę ciotki. Nie mógł wytrzymać jej spojrzenia. Miał na uwadze to, że to mimo wszystko jego rodzina.
- Dalej! - poganiała go Bellatrix. - To zdrajcy naszej rasy! Jak to nie podziała, pójdziemy po ich synalka!
Regulus opuścił wzrok. Zacisnął wargi. Poczuł pod powiekami piekące łzy. W momencie opanował się, ogarniała go wściekłość i rozgoryczenie. Miotały nim najróżniejsze emocje. Przez jego głowę przewijały się obrazy Syriusza z Emily, James drwiący z niego, jego matka, prawiąca mu kazania o wierności wobec  czystości krwi i rasy czarodziejów.
- Crucio! - wykrzyknął, a z jego różdżki wystrzelił ostry promień. Przejmującą ciszę przerwały przenikające wrzaski Dorei. Charlus trząsł się ze strachu, chciał pomóc żonie, ale nie mógł. Bał się o syna, wiedział, że Bellatrix pójdzie po niego, cokolwiek się tu nie stanie.
~*~
W domu rodziny Addamsów wigilia mijała w radosnej atmosferze, mimo zaginięcia babci. Było mnóstwo pysznych potraw, cała góra prezentów (w tym parę dla Syriusza) i prześliczne ozdoby znajdujące się na kominku i przy żyrandolach. Wszyscy siedzieli przy długim, suto zastawionym stole, spożywając miód pitny. Powoli zaczynało się robić późno.
- Mamo, my już pójdziemy, chcę Syriuszowi pokazać mój motocykl.
- Ty i te Twoje wynalazki... Dobrze, chociaż nie pochwalam jazdy na tym czymś. - powiedział Alastor, kręcąc głową. - Ona jest szalona. - zwrócił się do Syriusza.
- Pozwól jej na odrobinę rozrywki, sam dobrze wiesz, jakie zasady narzucone są w Hogwarcie. Trzeba odpocząc od tego rygoru! Zakaz wychodzenia nocą z dormitoriów, nie można posiedzieć na korytarzach, trzeba się ciągle uczyć. Idźcie, dzieciaki. - Armina ciepło uśmiechnęła się do dwójki nastolatków kończąc swój trunek. Emily i Łapa mrugnęli do siebie porozumiewawczo. To właśnie w środku nocy daleko od ich pokoi rozpoczął się gorący romans. Rudowłosa złapała chłopaka za rękę i pociągnęła do obskurnego pomieszczenia, gdzie przy drzwiach znajdował się ogromny, czarny Harley. Dziewczynie zaświeciły się oczy na jego widok.
- Jak ja się za nim stęskniłam! - pisnęła, dosiadając maszyny. Wcisnęła sprzęgło i przekręciła gaz. Usłyszała nasłodsze mruczenie maszyny i poczuła wibrację pod dłońmi. Wciągnęła głęboko powietrze. Zamarzyła nagle o jeździe. Wiedziała jednak, że na  ośnieżonej nawierzchni daleko nie zajedzie. Syriusz przyglądał jej się z zaciekawieniem.
- Co się z tym robi? - zapytał.
- Przemieszczasz się. Gdzie chcesz. To mugolski wynalazek, prowadzisz i jeździsz po drodze. Ja go jednak trochę ulepszam. - mrugnęła do chłopaka i zgasiła maszynę. Wstała i schyliła się w stronę silnika. - Muszę go trochę wyczyścić.
- Teraz?
- Nie, Głuptasie. - zaśmiała się w głos. - Przy okazji.
- Jak go ulepszasz? To znaczy, że co więcej może?
- To znaczy, że może latać! - powiedziała podekscytowana, a w jej oczach pojawiły się wesołe iskierki. Uwielbiała rozmawiać o swoim wynalazku. - Poza tym trochę musiałam się namęczyć, ale umieściłam przycisk, który powoduje ogromne przyspieszenie, chociaż powinnam trochę nad tym popracować, nie działa w pełni sprawnie jeszcze, ale to kwestia czasu. Przerabiam go oczywiście tylko za pomocą magii, choć czasem i ona nie działa. Wtedy jeżdżę po mugolskich szrotach i szukam części zamiennych. - na jej ustach pojawiał się coraz większy uśmiech, kiedy Black robił się coraz bardziej zdziwiony. Nie wiedział kompletnie, o czym ona mówiła, ale chyba nawet nie chciał wiedzieć. Ufał jej i karmił się jej pasją. Spodobało mu się to.
- Jesteś bardzo mądrą czarownicą, wiesz? - zapytał, łapiąc ją w talii.
- Wiem. - odpowiedziała nieskromnie i zaczęła go całować, głaszcząc jego policzek brudną od smaru dłonią. Gdy oboje poczuli falę gorąca w dole brzucha, odskoczyli od siebie. Coś pukało w okno.
- Sowa? - spytała Emily i przechwyciła od niej list. - Do Ciebie. - Black rozerwał pieczęć i wodził oczami od lewej do prawej strony.
- Regulus... - powiedział pod nosem. Rudowłosa wyrwała mu pergamin z ręki, a jej oczy rozszerzały się z każdym kolejnym zdaniem.
- Wsiadaj, jedziemy! - krzyknęła, podając Syriuszowi kask. - Nie bój się, nie pozabijam nas, wkładaj to na głowę!
~*~
     Grupa przyjaciół siedziała w pokoju dziennym państwa Evans. Byli już najedzeni po kolacji. Peter spał na górze. Rodzice Lily i Petunia też położyli się już dawno do łóżek, a czwórka Gryfonów grała w Eksplodującego Durnia. James leniwie rozłożył się na dywanie i co chwila spoglądał na rudą, uśmiechając się pod nosem. Przeżyli dziś wiele romantycznych chwil, wyłączając z tego sprzeczkę z Petunią. Był szczęśliwy, chociaż tęsknił za rodzicami. W środku czuł jakiś niewytłumaczalny niepokój. Mary ziewnęła szeroko.
- Aaaach. - wyciągnęła ręce w górę i zamruczała, jak kotka. - No, Kwiatki. Dosyć tego dobrego. Nażarłam się, ubierałam z Wami choinkę, lepiłam wielkiego bałwana. Jestem zmęczona. Idę spać. - stwierdziła i wstała z kanapy. Remus przyglądał jej się z zaciekawieniem.
- Może jeszcze jedna runda? - zapytał, wskazując na grę.
- Mary ma rację. - powiedziała Lily. - Jest już dosyć późno. Powinniśmy się położyć, jutro rozpoczynamy o 9 świątecznym śniadaniem.
- Przecież to środek nocy. I to ma być Boże Narodzenie! - jęknął James.
- Coś Ci nie pasuje, Potter?
- Nie, wszystko dobrze, Stokrotko. - chłopak wysłał rudowłosej buziaka. Nagle usłyszeli huk. Wszyscy zerwali się na równe nogi. Mary przysunęła się do Lupina.
- Co to było? - zapytała przerażona. Jej oczy wypełniły łzy. Wiedziała, że przynosi pecha.
- Sprawdzę. - powiedziała Lily i podeszła do okna. W górze ledwo dostrzegła szybko przemieszczający się dym. Nie wiedziała, co to mogło być. - Remus, podejdź tu na chwilę. Co to jest? - zapytała, wskazując na dziwne zjawisko. Chłopak głośno przełknął ślinę.
- James, mamy gości. Śmierciożercy.
- Jak to Śmierciożercy? Skąd oni tutaj? - zapiszczała Mary.
- Muszę iść do rodziców i do Petunii! - krzyknęła Lily, wbiegając na schody. Potykała się co drugi stopień.
- Czekaj, nie idź tam sama!
     Państwo Evans obudzili się sami, schodząc do salonu. Peter spał w najlepsze. Wszyscy jednak machnęli na niego ręką, nawet zapach słodyczy nie był w stanie go dobudzić. Gryfoni musieli wyjaśnić mugolom, kim są śmierciożercy, co może się wydarzyć, czego mogą chcieć i kto stoi na ich czele. Petunia trzęsła się ze strachu, chowając się w kanapę. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a przed nimi stanęła Bellatrix ubrudzona krwią. Oczy miała wypełnione obłędem. Lilyanne nie znała jej dobrze, jednak słyszała wiele mrożących krew w żyłach opowieści na temat jej wyczynów. Oczy zaszły jej łzami. Co oni teraz zrobią sami, skazani na nią? Nie znali nawet żadnych zaklęć, przynajmniej tak jej się wydawało. Nic jej nie przychodziło do głowy.
- Witam. Potter, szukam Ciebie. - powiedziała Bella, przywołując palcem dwójkę towarzyszy. Do salonu weszli Rudolf i Regulus. Gryfoni zdziwili się na jego widok. - Ano, tak. Koledzy ze szkoły. Jaki ten świat mały. - zaśmiała się w glos po raz kolejny. Jej oczy zwęziły się w małe szparki. - Pokaż im. - zwróciła się do Ślizgona. Podciągnął rękaw szaty. Ich oczom ukazał się Mroczny Znak. Wszyscy byli w szoku. On miał dopiero 16 lat! Cała trójka miała zakrwawione ubrania.
- Czego ode mnie chcesz, Jędzo? - spytał James, stając oko w oko z Bellatrix.
- O tym porozmawiamy na samym końcu, póki co, mogę Ci powiedzieć, że rodzice kazali Cię pozdrowić. - uśmiechnęła się wrednie, a Regulus i Rudolf wybuchnęli złowieszczym śmiechem. Mary przysunęła się bliżej Remusa, a rodzice Lilyanne i Petunia wcisnęli się głębiej w kanapę. Sprężyła zaskrzypiała. Wzrok Śmierciożerców skupił się na mugolach. - No właśnie, oto z kim się zadajecie. - wskazała palcem na sofę. - Z takimi... Ludźmi, którzy wydali na świat szlamę!
- Nie mów tak o niej! - krzyknął Potter i rzucił się na kobietę. Czuł jej słodki zapach wymieszany z cierpkim zapachem krwi. - Nie wolno Ci, rozumiesz? Jeszcze raz, a...
- A co? - zapytała ironicznie, jednym ruchem różdżki wysłała go na koniec pokoju. James uderzył się głową o kant szafki i stracił przytomność.
- Rogacz! - krzyknął Remus.
- Stać! Levicorpus! - Lupin zawisł za nogę w powietrzu. Mary zdobyła się na odwagę, poczuła, jak jej serce płonie ze złości. Jak oni mogli kogokolwiek tak traktować! Niszczyć czyjeś życie, dla zachcianki Sami-Wiecie-Kogo. Rudolf już spętał rodziców Lilyanne i jej siostrę, raniąc ich boleśnie zaklęciami. Lilyanne straciła różdżkę, wpadła w szczelinę między deskami w podłodze i nie mogła jej znaleźć. Gorączkowo szukała na kolanach tak ważnego kawałka drewna. Poczuła stopę na plecach. Odwróciła głowę i zobaczyła nad sobą Regulusa z drwiącym uśmiechem na twarzy.
- Tego szukasz? - spytał, trzymając w dłoni jej różdżkę.
     W tym samym czasie Mary chciała rzucić zaklęcie na Bellatrix, jednak ona jak zawsze była lepsza.
- Petrificus Totalus! - MacDonald z hukiem upadła na podłogę. Z jej oczu płynęły łzy. Petunia krzyczała coraz głośniej. - Och, zamknij się, głupia dziewucho! Jęzlep! - dziewczyna zamilkła i poruszała bezgłośnie ustami. Wskazała głową na rodziców Evans. - A im, co zrobiłeś?
- Zemdleli z bólu, jak Potterowie. - zaśmiał się Rudolf. Regulus wciąż trzymał stopę na plecach Evans. Bellatrix uśmiechnęła się na ten widok, rozwaliła wszystkich w ciągu paru minut. Triumfowała. James zaczął się przebudzać. Nonszalanckim krokiem zmierzała w jego stronę. Ukucnęła tuż obok niego. Jej wielkie, czarne oczy błyszczały nienaturalnie, odbijając światło latarni ulicznych zza okna.
- Zmuś rodziców do odejścia. - szepnęła mu do ucha i przejechała mu różdżką po twarzy.
- Skąd? - Rogacz udał głupiego.
- Nie rób ze mnie idiotki! - wybuchła Bellatrix, wstając na równe nogi. Złapała chłopaka za włosy. - Z cholernego Zakonu! To jest tylko ostrzeżenie! Masz tydzień! - kopnęła go w twarz i skierowała się do drzwi. - Idziecie? - Regulus zdjął stopę z pleców Evans, rzucił jej różdżkę na podłogę i splunął na jej twarz.
- Obleśna, ruda szlama. - wysyczał pod nosem, z oczy Lilyanne popłynęły łzy. Wyszli, trzaskając drzwiami. Remus upadł z hukiem na podłogę. Głuchą ciszę wypełnił głośny płacz Mary.

piątek, 27 marca 2015

9. Księga, jako dziedzictwo rodu Blacków.

Dziękuję za wszelkie nominacje i komentarze, jednak napiszę wprost - nie wiem, jakie blogi JA mogłabym nominować. Te, które chciałam, już zostały włączone do gry. ;) Może następnym razem się uda. 
Wzięłam sobie do serca rady a propos akapitów. Trochę z tym roboty na blogspocie, ale dałam radę. :) 
Wasze blogi odwiedzę już niedługo, tęsknię za nimi. A ostatnie dwa dni byłam odcięta od świata. Same egzaminy, apokalipsa...
                                                                         ~*~
     Londyn pokryty był grubą warstwą śnieżnego puchu. Wczesnym rankiem, gdy wszystkie latarnie zaczęły powoli gasnąć, Walburga Black siedziała w salonie domu przy Grimmauld Place 12. Przez całą noc nie mogła spać. Była podekscytowana dzisiejszym dniem. W ich posiadłości miał zjawić się bardzo ważny gość - Sami-Wiecie-Kto. Przygotowania szły pełną parą, zaproszono ważne osobistości. Ponadto po powrocie Narcyzy z Hogwartu miały nastąpić jej zaręczyny z Lucjuszem. Podjęto decyzję, że dadzą jej wolną rękę w stosunku przyłączenia się do grona Śmierciożerców. Nie chciano wywierać na niej presji, skoro jej przyszły mąż oficjalnie wszedł do ich kręgów.
     Zadbano o odpowiednią ochronę domu, skrzaty wysprzątały każdy kąt i wszędzie unosił się zapach przygotowywanych potraw. "Cóż, w końcu idą święta, psia mać" - pomyślała Walburga i skrzywiła się ohydnie. Lata jej  świetności już minęły, jednak ona mało się tym przejmowała. Nigdy nie przywiązywała wagi do swojego wyglądu, który z roku na rok stawał się mniej atrakcyjny. Zawsze zależało jej tylko na bogactwie i prestiżu. Chciała, by jej synowie kontynuowali ich tradycję i kulturę, jednak z ich dwojga tylko Regulus wyszedł na ludzi. Mieli co do niego plany, dlatego tak bardzo denerwowała się dzisiejszym spotkaniem. Chciała, by Czarny Pan wcielił go do swoich szeregów, dlatego musiała dziś porozmawiać z nim w cztery oczy, choć nie będzie to łatwe. Takie spotkania zawsze są krótkie i treściwe, a Voldemort nie chce i przeważnie nie przeprowadza z kimś rozmów sam na sam, jeśli nie jest to konieczne. Jednak Orionowi i Walburgii bardzo zależało, by Regulus wrócił do Hogwartu jako Śmierciożerca. Doświadczyli by takiej łaski! Skoro niejaki Severus Snape, którego również zaproszono ze względu na jego dobrze zapowiadającą się karierę, mógł - jej syn też może!                                                                      
     Wstała z fotela i podeszła do małego kuferka znajdującego się w rogu salonu. Wypowiedziała parę zaklęć i mebel otworzył się. W środku leżała zakurzona księga - dziedzictwo rodu Blacków. Czarnomagiczne zaklęcia stworzone przez czarodziei ich rodu. Dziś będzie pełniła bardzo ważną rolę na przyjęciu. Czarnemu Panu bardzo zależało na opanowaniu potężnych czarów znajdujących się w opasłym tomisku. Kolejny krok, by uczynić go wielkim!
~*~
     Emily pakowała swoje rzeczy do kufra. Mimo tego, że na dobrą sprawę machała tylko różdżką - zmęczyła się. Nie spała pół nocy. Uśmiechnęła się na wspomnienie tego, co robiła z Blackiem. Była szczęśliwa, choć momentami ustępowało to powątpiewaniu. Przyjęła swoją misję i nie może już jej porzucić. Nie może nikomu o niej powiedzieć. Czuła się tak, jakby została spętana przez diabelskie sidła i nie mogła się z nich wydostać.
- Wracasz do domu, czy wyjeżdżasz gdzieś na święta? - spytała Narcyza, siadając na krześle pod oknem. Musiała się do kogoś odezwać, ta cisza była już nie do zniesienia.
- Wracam do domu na tę parę dni.
- Ja też. - odpowiedziała blondynka i spojrzała się na zegar, który wybijał 12. Za godzinę pociąg odjeżdżał do Londynu.
- Domyśliłam się.
- Regulus o Ciebie pytał. - Narcyza zignorowała ironiczną zaczepkę. - Chciał wiedzieć, czy może z Tobą porozmawiać.
- Nie chcę go widzieć. I przez pewien czas na pewno tak zostanie, możesz mu to przekazać. - Emily skrzywiła się pod nosem na samo wspomnienie o chłopaku. Strasznie ją zranił, a nie zasłużyła sobie na to. Już zapominała o istnieniu jego osoby i o tym, jak się w stosunku do niej zachował.
- Jeśli jeszcze raz zapyta, to najwyżej tak mu odpowiem. Jak sobie chcesz. Nie było mnie wczoraj na balu, według mnie to rozrywka dla ubogich, jednak po Hogwarcie znów krążą plotki a propos Ciebie i Syriusza. To prawda, co mówią?
- A co mówią? - zapytała zdawkowo Addams, ale w środku zagotowała się. Nienawidziła, kiedy ktoś żył jej życiem. Mogła się tego jednak spodziewać, wiążąc się z największym playboyem w szkole.
- O Waszym rzekomym związku. To jak, prawda to?
- A dlaczego Ciebie nagle obchodzi moje życie prywatne?
- Wiesz, jeśli mój kuzyn związał się z Tobą, to znaczy, że zaczął wychodzić na ludzi. - przez twarz Narcyzy przebiegł ledwo zauważalny uśmiech. - Może nawet moja ciotka zechciałaby go znów widzieć. Chyba, że on o niczym nie wie?
- Pomyśl trochę, nie wolno nam rozpowiadać o naszej działalności. - Emily zdenerwowała się, wiedziała, do czego dąży blondynka. - To chyba dość logiczne. Poza tym na takim etapie znajomości nie warto dzielić się z kimś swoimi planami. Jeśli zaraz nie wyjdziemy, spóźnimy się na pociąg.
~*~
     Na stacji w Hogsmeade były tłumy. Wszyscy uczniowie cieszyli się na powrót do domu, chociaż na tę parę dni. Na tory wjechała duża, czerwona lokomotywa. Wokół rozległy się piski radości. Grupka przyjaciół z siódmego rogu szybko zajęła cały przedział. Ulokowali się wygodnie i zaczęli rozmawiać o nadchodzących świętach. Wszystkich zaprosiła Lily. Najbardziej na tę wieść ucieszył się James, nie będzie musiał spędzać świąt w szkole.
     Syriusz zauważył przez szybę Emily idącą przez korytarz z Narcyzą. Miała głowę dumnie zadartą do góry, wyglądała śmiesznie, w opinii Łapy. Stwierdził, że jak pociąg ruszy, znajdzie ją i oswobodzi od towarzystwa jego świrniętej kuzynki. Nie wiedział tylko, jak zareagują jego przyjaciele na wieść o jego nowej relacji z Addams, szczerze, trochę się tego obawiał.
- Syriusz, halo! - Mary machała ręką i uśmiechała się durnowato. - Na co się tak gapisz?
- Zamyśliłem się.
- Ohoho, a co to się stało? Nowa dziewczyna? - spytał Peter. Black wysłał mu spojrzenie śmierci.
- Dziewczynę to co najwyżej Ty możesz mieć, ja mam kobietę. - wszyscy w przedziale wytrzeszczyli na niego oczy. Jedynie James i Lily ucieszyli się na tę wieść. Wczoraj na balu nikt nie zarejestrował, z kim przyszedł Syriusz. Wszyscy byli zbyt zajęci sobą, by zwrócić na to uwagę.
- Kogo? - Remus uśmiechnął się pod nosem, chociaż znał odpowiedź. Nikt nie musiał nic mówić. 
- Później Wam ją przedstawię. Na razie idę się przejść. - wstał z siedzenia i wyszedł na korytarz. Chciał już wziąć ją w objęcia.
~*~
     Narcyza wertowała zaciekle nowe wydanie "Czarownicy". Kupiła je w sklepie przy stacji w Hogsmeade. Jej uwagę zwrócił wielki napis "Wymarzone zaręczyny! Jak się zachować, kiedy wybranek poprosi Cię o rękę?". Wiedziała, że nic mądrego tam nie wyczyta, jednak ciekawość była silniejsza.
"Miłość Twojego życia zadała Ci najważniejsze pytanie? Czy zechcesz być Panią jego serca? Mimo Twojej pewności mogą najść Cię wątpliwości, które są całkowicie normalne! Dotyczą prawie każdej dorosłej czarownicy, a nawet, tu Cię zaskoczę - mugolki! W sferze miłości wszyscy zachowujemy się podobnie. Dobrze, uznajmy, że nadszedł wieczór. Rodzina przygotowała wystawną kolację, nagle podchodzi on, zadaje TO pytanie, a wszyscy się na Was gapią. I myślisz sobie pytanie, co dalej? Spróbujemy Ci w tym pomóc. Jeśli zamierzasz przyjąć oświadczyny, wystarczy po prostu odpowiedzieć twierdząco, nie zwracać uwagi na docinki rodziny, która czasem naprawdę potrafi być wredna, byleby się pośmiać. Oszczędzisz sobie stresów i od razu będziesz to miała za sobą. Jeszcze małe buzi, buzi i możecie zająć się konsumpcją! Ewentualnie poproś wybranka, by na oficjalnej kolacji oświadczył się Twojej matce - to stary, prawie zapomniany zwyczaj. Przynajmniej będziesz miała to z głowy i wszystko spadnie na nich. Co jeśli mężczyzna ubiegający się o Twe serce nie jest Ci przeznaczony? Tu odpowiedź jest chyba najprostsza. Każesz mu spadać na drzewo! Musisz pamiętać, że małżeństwo, które nie jest zawarte z miłości, jest największym błędem w życiu kobiety, można podać wiele przykładów, ale po co? Ważne tylko, byś wiedziała o  tym, że nie możesz zgodzić się na coś, na co nie masz ochoty. Trzeba tylko w odpowiedni sposób dać znać absztyfikantowi, aby oddalił się od Ciebie i Twej cnoty, bo..." - Narcyza cisnęła gazetą w kąt. Cholerne bzdury! W życiu niestety liczy się coś więcej, niż to, czego MY chcemy! Emily spojrzała się na nią pytająco. Pierwszy raz zauważyła, by blondynka okazała jakiekolwiek emocje.
- Stało się coś? - usiadła obok koleżanki. Ta spojrzała na nią załzawionymi oczami. Addams praktycznie była w szoku. Nigdy nie widziała, żeby Narcyza płakała. Położyła jej dłoń na ramieniu.
- Po prostu czytając jeden artykuł dotarło do mnie, jak wielka jest skala ludzkiej głupoty. - blondynka wytarła oczy i uśmiechnęła się blado.
- Jakoś Ci nie wierzę. Jeśli chciałabyś... - ich krótką, acz emocjonalną rozmowę przerwał Black, który wpadł niczym burza do ich przedziału.
- Puka się. - syknęła Cyzia i znów odwróciła wzrok w stronę okna.
- Owszem, ale ładniejsze, Kuzynko. - dobitnie podkreślił ostatnie słowo. - Chodź ze mną, Emily. - dziewczyna spojrzała na niego tak, jakby spadł co najmniej z księżyca.
- Najpierw przeproś Narcyzę. Ten tekst był chamski, powinieneś się hamować z takimi odzywkami do kobiet, zwłaszcza w MOJEJ obecności. - Addams spojrzała na niego z wyrzutem, zapomniała, jak potrafił się zachowywać.
- Oszczędź sobie płuc, nie potrzebuję wymuszonej skruchy od kogoś takiego, jak Ty.
- Chodź. - powiedziała Emily do Blacka.  - Porozmawiamy sobie.
~*~
     Lokomotywa podjechała na stację w Londynie. Z pociągu tłumnie zaczęli wysypywać się uczniowie. Na dworcu czekali zatroskani, stęsknieni rodzice wypatrujący swych pociech. Grupka siódmoklasistów z Gryffindoru stanęła pod kolumną.
- Gdzie ten Syriusz?! - pytała zniecierpliwiona Lily. - Za pół godziny odjeżdża autobus do mojej miejscowości. 
- Tam stoi z Addams. - powiedział James. - To chyba jego nowa wybranka.
- Nie żartuj tak nawet, wydaje mi się, że jest niebezpieczna. - Mary pokręciła głową. - W co on się wpakował, to ŚLIZGONKA.
- Nie każda osoba ze Slytherinu musi podzielać poglądy Voldemorta. - stwierdziła twardo Lilyanne, obcinając wzrokiem przyjaciółkę. Nie lubiła, gdy ktoś stereotypowo podchodził do ludzi. Nauczyła się tego w mugolskiej szkole, gdy wszyscy przezywali ją "marchewką" przez jej pomarańczowy odcień włosów. Mary zamilkła i zacisnęła usta w cienką linię.
     Black odgarnął niesforny kosmyk z czoła dziewczyny. Czuł, że to będą długie dni, dlatego, że bez niej. Nie chciał wcale jechać do Evans, wolił ten czas spędzić ze swoją kobietą.
- Szkoda, że nie jedziesz z nami. Chciałbym być z Tobą w te święta. - powiedział, ujmując czule jej dłoń.
- To pojedź do mnie. - wypaliła bez zastanowienia rudowłosa. W sumie mogłaby przedstawić go rodzicom. Jej też byłoby raźniej, gdyby ktoś był przy niej. W ich domu panowała pewnie smutna atmosfera ze względu na zniknięcie babci.
- Zapraszasz mnie?
- Tak, jeśli nie obawiasz się tego, że może być dość smętnie. Opowiadałam Ci o tragedii, która nam się przydarzyła parę dni temu. - Black uśmiechnął się, był szczęśliwy, że nie musi jechać do Lily.
- To idź wytłumacz się, czemu nie jedziesz do Lily. Czekam. - Emily pogłaskała chłopaka po policzku i odwróciła się w poszukiwaniu Narcyzy, chciała zamienić z nią parę słów. Zauważyła, jak dziewczyna znika wraz z kufrem. Było już za późno.
     Gryfoni nie byli zadowoleni z decyzji Syriusza. Podejrzewali, że tak może potoczyc się jego rozmowa z Addams. Wynegocjowali jednak, by przyjechał z rudowłosą na sylwestra. Lily wyjaśniła, że mugole świętują nadejście kolejnego roku i to dosyć ważna impreza, na której chce, by byli oboje. Black zgodził się, choć nie był przekonany, czy plan wypali. Pożegnali się i rozeszli w swoją stronę.
~*~
     W domu przy Grimmauld Place 12 skończono wszelkie przygotowania do dzisiejszej uroczystości. Narcyza ubrała się i poprawiła kwiaty stojące w wazonie. Była zdenerwowana. Powiedziano jej, że na zaręczynach zjawi się bardzo ważna osobistość. Ponadto zauważyła, że ciotka wyciągnęła księgę z dziedzictwem ich rodziny z kufra. Nikt nie otwierał go już kilkanaście lat. Bellatrix cały dzień nie mówiła o niczym innym. Bardzo chciała mieć dostęp do zaklęć, by móc je wypróbować na swoich kolejnych ofiarach. W jej oczach pojawiła się niezdrowa żądza krwi, która warunkowała jej dotychczasowe zachowanie. Tortury i śmierć uzależniły ją bardziej, niż papierosy, których tak wiele wypalała w ciągu dnia. W szafie gromadziła trofea swych męczenników. Zgromadziła ich już całkiem sporo, jak na swój młody wiek. Jednak nie zamierzała na tym poprzestawać.
    Wszyscy zasiedli do długiego, bogato zastawionego stołu. Pokój opanowała absolutna cisza. W tle było słychać jedynie przesuwające się wskazówki zegara. Czekali. Wiedzieli, na kogo. Walburgia denerwowała się, żyła pulsowała jej prawie niezauważalnie na skroni. Spojrzała na księgę, którą położyła na honorowym miejscu. Była z niej dumna. Mogła bardzo pomóc Czarnemu Panu i chełbiła się tym przez cały dzisiejszy dzień. W sali zjawił się Voldemort. Wszyscy wstali i ukłonili się mu, witając go w milczeniu. Zasiadł przy stole. Walburgia jako gospodyni domu powitała go.
- Czarny Panie, chcielibyśmy wyrazić słowami to, jakie szczęście  i łaskę przynosi nam Twoja dzisiejsza wizyta. Cała nasza rodzina i nasi najdrożsi przyjaciele są tutaj na Twoje  rozkazy, by Tobie służyć. - pochyliła się lekko w jego stronę. Po twarzy Sami-Wiecie-Kogo przebiegł cień odrazy, kiedy spojrzał na purpurową twarz Bellatrix. - Przygotowaliśmy dla Ciebie księgę, nasze najdroższe dziedzictwo, by mogło być użyteczne w Twojej drodze na szczyt.
- Dziękuję, Walburgio. Jestem zaszczycony, że mogę ucztować dziś w tak zacnym gronie. Chciałbym wyrazić swoją wdzięczność, iż mogę skorzystać z tajemnej wiedzy Waszych przodków, którzy uparcie, w pocie czoła spisywali odkrytą przez siebie dziedzinę najczarniejszej magii. Dzięki Wam będę mógł odważniej stawiać czoła mugolakom i ich  wielbicielom, których tak wielu w kręgach czarodziejów. Musimy pamiętać o tym, że oni plugawią naszą krew, chcą, byśmy się ukrywali, a to wcale nie jest konieczne. My możemy być potęgą tego świata. To nam ludzie składać będą pokłony i oddawać hołd. Bóg, w którego wierzą odejdzie w niepamięć i my zastąpimy jego miejsce. Z Waszą pomocą będę niezwyciężony i zgładzę konsekwentnie każdego, kto stanie nam na przeszkodzie. Dziś chciałbym z Wami porozmawiać na temat Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Mój oddany sługa, Severus, prowadzi selekcję uczniów. Kilku do nas dołączy już wkrótce. Chcę, byście wiedzieli, że najważniejsze to dotrzeć do młodych umysłów i zasiać ziarno, by kiełkowało. Wiedzą o tym też nasi wrogowie. I tutaj zaczyna się nasz temat. Zakon Feniksa. Oni też działają, by zwerbować jak najwięcej zdolnych uczniów w swe szeregi. W święta wielu z nich jest w domach wraz ze swymi pociechami. Chciałbym tu skierować się w Twoją stronę, Bellatrix. - Voldemort spojrzał na nią. Kobieta wciąż miała purpurowe plamy na policzkach i dekolcie. Była niesamowicie podekscytowana, że zwrócił się bezpośrednio do niej, spośród wszystkich osób obecnych na sali. - Odwiedzisz Potterów w Dolinie Godryka. Złożysz im propozycję nie do odrzucenia a propos odstąpienia od działania Zakonu. Muszą się zgodzić. Ich syn wraz z przyjaciółmi przebywa u szlamy, niejakiej Lilyanne Evans. Mieszka przy Bordeaux Alley 23. To Twoja karta przetargowa. - Bella zrozumiała całkowicie instrukcję. Kiwnęła głową i ucieszyła się, że będzie miała swoją misję na najbliższe dni. I to od samego Czarnego Pana.
~*~
     Emily stanęła w drzwiach. Była nieco podenerwowana. Nigdy nie przyprowadzała chłopaka do domu, bo nigdy takowego nie posiadała, mimo swej urody. Spojrzała na Blacka i rozwiała wszelkie wątpliwości. Weszli do środka. Podbiegł do niej skrzat domowy.
- Panienko, zanieść kufry do pokoju?
- Tak, na razie oba. - mrugnęła do Syriusza. - Nie wiem, gdzie Cię umieszczą.
- Wszędzie dobrze, byle obok Ciebie. Niezła chata. - rozejrzał się po ogromnym holu, biała, marmurowa podłoga była idealnie czysta. Wielkie obrazy na ścianach przedstawiały członków jej rodu. W jednym z nich rozpoznał pradziadka Jamesa. - Jesteś spokrewniona z Rogaczem? - zmarszczył brwi.
- Tak, jego pradziadek i mój dziadek to bracia. Obaj bardzo zasłużyli się dla świata czarodziejskiego. Przeszkadza Ci to?
- Nie, po prostu o tym nie wspominał...
- Najwyraźniej uważa, że nie ma się czym chwalić. W końcu nie zapominaj, że jestem ze Slytherinu, prawda? - zaśmiała się gorzko pod nosem. Łapa chwycił ją w talii i pocałował w usta. Był nią ogromnie zauroczony, nie przeszkadzało mu to, w jakim jest domu.
- Emily? - w stronę nastolatków szła zgrabna, wysoka blondynka, ubrana w nieco ekscentryczną szatę w renifery. Rudowłosa zaczerwieniła się, zapomniała wspomnieć, że jej mama jest nieco... dziwna.
- Witaj, zaprosiłam na święta...
- Chłopaka? Wow... - zmierzyła go od stóp do głów. Zauważył, że miały z Em identyczne oczy i dołeczki w policzkach. Sam nie wiedział czemu, ale rozczuliło go to. - No, no. Przystojny. Masz gust, córeczko.
- Mamo!
- Wiem, po prostu się cieszę, już myślałam, że chcesz złożyć śluby czystości. - przewróciła oczami i zwróciła się do chłopaka. - Armina Addams, miło Cię poznać. - wyciągnęła do niego rękę.
- Syriusz Black, mnie również miło. Nie spodziewałem się, że Emily ma tak przesympatyczną mamę.
- Black? - oczy kobiety rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Mamo, to przyjaciel Jamesa, ten, o którym opowiadali Ci jego rodzice ostatnio, pamiętasz na pewno... - Emily zrobiło się głupio za reakcję rodzicielki.
- Ach, tak, tak. Pilnuj mi córki. Żeby się nie rozmyśliła i nie zechciała zostawić nas bez gromadki wnuków. - Armina uśmiechnęła się radośnie. - Ten dom jest tak wielki, że spokojnie starczyłoby miejsca dla...
- MAMO! Przestań, powiedz lepiej, gdzie tata?
- Za Tobą. - usłyszała męski, donośny głos. Mężczyzna spojrzał badawczo na Łapę. Podniósł córkę i okręcił się z nią wokół własnej osi. - Witaj, Księżniczko. Stęskniliśmy się za Tobą.
- Tato, to jest Syriusz Black. - Emily wskazała chłopaka. Współczuła mu, miała bardzo ekscentryczną rodzinę. Wysoki czarodziej zwrócił się w jego stronę. Miał krótkie, czarne włosy i wielkie, miodowe oczy. Był ubrany w identyczną szatę, co Armina.
- Miło mi Ciebie poznać, Młodzieńcze. Alastor Addams. Kim jesteś dla mojej córki?
- Jestem jej chłopakiem. - odparł grzecznie Syriusz. - Przepraszam, że zjawiłem się tak bez uprzedzenia, to trochę nie na miejscu.
 - Nie przejmuj się, dla nas to świetna nowina! Oboje z żoną myśleliśmy, że Emily po szkole dokona ślubów czystości. Miła odmiana. Pokój obok Twojej sypialni - zwrócił się do rudowłosej - jest pusty. Zaprowadź tam swojego przyjaciela. I zejdźcie za godzinę na kolację.
     Dwójka nastolatków odeszła speszona i słyszeli tylko śmiechy rodziców i to, jak przeżywają, że córka przyprowadziła osobnika płci męskiej do domu. Było to jednak miłe zaskoczenie. Syriusz lubił tak otwartych ludzi. On nie miał takich wspomnień. Widać było, że państwo Addams bardzo kochają córkę.
- To tutaj. - dziewczyna otworzyła drzwi do jego sypialni.
- Ale wielkie łóżko! - zachwycił się Syriusz. - Na pewno wygodne! Wolę jednak, byś pokazała mi swój pokój, bo tu spędzę trochę czasu sam.
- To chodź. A później oprowadzę Cię po domu. 
- Masz fortepian, umiesz grać? - spytał Black.
- A jak myślisz, Durniu, że stoi tu dla ozdoby? - Emily  pokręciła głową. Nie pomyślała o tym, że Łapa chłonął wszelkie informacje o niej, był ich żądny, chciał wiedzieć, jak najwięcej o jej życiu, by mógł stać się w pełni jego częścią. Przeszedł wzdłuż regałów z książkami. Zaniepokoił go jeden tytuł "Czytanie w myślach - poziom dla zaawansowanych". Postanowił jednak, że na razie nie będzie o to pytał. Ma dużo czasu, w końcu spędzą ze sobą parę dni.
- To zagraj coś, specjalnie dla mnie. - mruknął jej do ucha. Przeszedł ją dreszcz. Nie mogła mu odmówić.
- Dawno tego nie robiłam...
- Na pewno umiesz. - uśmiechnął się do  dziewczyny. Usiadła przy fortepianie. Szybko rozgrzała palce. Lekko dotknęła klawiszy, usłyszała słodki dźwięk wydobywający się z instrumentu. Zaczęła grać jedną z sonat Schuberta. Poczuła się lekka. Karmiła swoją duszę. Przelała wszystkie emocje na pasjonującą grę. Syriusz przyglądał jej się z zaciekawieniem. Minę miała zaciętą, co chwila odrzucała włosy do tyłu. Zniknęła. Po prostu jej nie było. Zatopiła się we własnym świecie, który kreowała subtelnymi dźwiękami wydobywającymi się z fortepianu. Podszedł do niej i pocałował ją lekko w szyję. Emily położyła całe dłonie na klawiszach. Odwróciła się do chłopaka i zaczęła go całować tak gorąco, jak jeszcze nigdy. Uwolniła się.